poniedziałek, 24 grudnia 2012

sobota, 8 grudnia 2012

Kłująca czerwień lasu - dzięcioły (cz. II)

                Ulubionym przysmakiem dzięcioła są oczywiście korniki żyjące zaraz pod korą. Ale dietę uzupełniają chrząszcze, mszyce, gąsienice motyli itd. Jest wyjątkowym robakożercą. Dlatego jego największym zimowym wrogiem z którym walczy zawzięcie jest… powieszony przez nas kawałek słoniny.


Nie można pominąć również faktu, że dzięcioł o ile ma okazję to lubi podebrać innym ptakom pisklęta. Można napisać nawet, że bardzo lubi cudze dzieci, bowiem z chęcią rozkuwa budki lęgowe – zabezpiecza się je dodając blaszane okucie wokół otworu wlotowego. Kiedy zima jest ostra a pokarmu nie ma, zadowoli się owocem lub nasionami drzew - co można często zobaczyć. Dzięcioł jest bowiem absolutnym mistrzem w wyłuskiwaniu szyszek. Znajduje albo sam wykonuje tzw. kuźnię. Jest to rowek w który wciska znalezioną szyszkę, aby mocnym dziobem i lepkim językiem dobrać się do smacznych nasion.


Najczęściej opisywaną cechą dzięcioła jest słynna niewrażliwość na mocne uderzenia głową. Pierwszorzędną rolę w tłumieniu drgań odgrywają mięśnie karku i języka. A język dzięcioła to bardzo wyspecjalizowany organ. Jest długi, bo zaczynając się od prawego nozdrza oplata głowę oraz szyję! Czubek języka wygląda jak harpun, aby larwę czy owada przebić i nie wypuścić. Z kolei te owady które są za małe aby dało się przebić po prostu przyklejają się do niego – ślina dzięcioła jest bardzo lepka.


                Można przeżyć całe życie i mieć pewność, że ptaki te nie wydają innych dźwięków niż werblowanie. Jest to nieprawda, bowiem dzięcioły potrafią się odzywać i robią to bardzo często. W ogromnej większości przypadków najpierw go usłyszymy, a dopiero potem zobaczymy, pomimo pozornie jaskrawego upierzenia.


                Chociaż wydawać by się mogło, że ogon dzięcioła nie ma wiele wspólnego z kuciem, to jednak nawet i on musi być wyspecjalizowany. To właśnie na nim opiera się ptak uderzając w drzewo, używając go jak krzesła. Dlatego jego sterówki są bardzo sztywne… i jeszcze bardziej wytarte. Inne jest również ustawienie palców. Każdy ptak ma trzy palce wysunięte w przód, a jeden w tył. Dzięcioł ma dwa palce do przodu i dwa palce do tyłu, co daje mu doskonałą przyczepność.


Jak widać dzięcioły to bardzo wyspecjalizowane ptaki. Powoli zaczynam się zastanawiać, czy jest taki ptak, który nie ma niczego ciekawego do opisania. Pozdrawiam.

niedziela, 2 grudnia 2012

Trzy w jednym...

...a mam wrażenie, że każde pisane bez polotu. Ale to wam sądzić, nie mnie.

Dzisiaj post będzie podzielony na trzy części: „zwykłą (raport dla samego siebie)”, wyróżnienie oraz spowodowany przez to dodatek.


Ale ten czas leci, już grudzień... a potem święta i nowy rok. Koniec świata? Kto ma na to czas ;)



                Jesień zleciała pod znakiem prac leśnych… mimo znacznego zoptymalizowania całego procesu gospodarowania lasem, koniec wstępnego porządkowania nie zakończy się wcześniej niż za rok… ale i to są bardzo optymistyczne założenia (nawet nierealne, ale kto wie). Poruszanie się w lesie w kategoriach użytkowych to zajmująca i trudna praca. Oczywiście praca fizyczna jest ważna, ale wcale nie ona jest najważniejsza. Nawet nie macie pojęcia, jakich można strat w lesie narobić brakiem odpowiedniej wiedzy o tym, co się robi. Gorzej w tej kwestii ma chyba tylko lekarz, bo jeżeli coś zepsujesz w lesie to naprawa zazwyczaj trwa kilka do nawet kilkudziesięciu lat.

                Miało to ogromne znaczenie jesienią, kiedy o mały włos nie został naruszony chyba największy skarb jaki  las posiada. Co to jest nie opiszę, przynajmniej na razie. Mogę tylko napisać, że odkrycie jest dużej wagi… istnieją skromniejsze obiekty które mają rangę rezerwatu.



                Jednak w lesie jest tak cicho, że aż przykro. Z pięciu odwiedzających saren cztery nie żyją a jedna zaginęła. Wszystkie tegoroczne koźlaczki zostały zagryzione przez psy (w tym dwa jednego dnia), kozioł padł z przyczyn nieznanych. Tylko kozy nie ma, mam nadzieję, że zdążyła uciec. Dla mnie taki bilans to osobista porażka. Jeżeli ta wojna będzie trwać, a będzie, to czy mogę zrobić coś innego niż w niej uczestniczyć? Cały czas zawieszone w powietrzu jest pytanie… „co innego można zrobić?”. Jeżeli one dalej będą atakować, to ja muszę je bronić. Koniec końców czy ma znaczenie kto wygra… czy w ogóle można zadać takie pytanie?




Otrzymałem wyróżnienie od Tupaji, za co serdecznie dziękuję :) Następnych nominacji nie dam, ale na zestaw pytań odpowiem z chęcią :)

1.Literatura współczesna czy klasyka?
Zdecydowanie klasyka, jeżeli coś jest wydawane od ponad 500 lat to zapewne jest warte przeczytania. Zawsze się sprawdza – obecnie zaczytuję się w „Farsalii” autorstwa Marcusa Lucanusa
2.Deszcz czy śnieg?
Śnieg, tu chyba nic więcej dodawać nie trzeba ;)
3.Kiedy czuję zapach siana myślę o...?
Codziennych zajęciach, bo zapach siana nie jest dla mnie rzadkością.
4.Cechy charakteru, jakie chciałbym u siebie zmienić?
Nie tyle zmienić co dodać – systematyczność.
5.Kochasz dla czy za?
Zdecydowanie za.
6.Pies to dla Ciebie...?
Zależy jaki pies. W zależności od statusu psa może być najlepszy przyjaciel albo śmiertelny wróg. Jednak należy zaznaczyć, że wynika to z psiej inteligencji i uczuć. Już tylko z tego powodu zasługują na szacunek.
7.Kogo zabrałbyś do szalupy ratunkowej- swojego ukochanego zwierza czy lubianego sąsiada?
Ukochanego zwierza. Bo najgorszym wypadku… musicie się zgodzić – zwierzę może być najlepszym przyjacielem, ale to dalej tylko zwierzę…
8.Kamień czy drewno?
Zgadnijcie :)
9.Barbie czy Xena?
Xena.
10.Poezja śpiewana czy gotic?
Oczywiście poezja śpiewana. Dla mnie o wiele ważniejszy jest tekst od nuty.



W formie dodatku zamieszczam jakiś czas temu napisaną notkę o spełnianiu marzeń. Wzięte z brudnopisu:


Każdy z nas ma jakieś marzenia, a jak niewielu osobom udaje się je spełnić. Mało osób zastanawia się dlaczego, tworząc wymówki i usprawiedliwienia. W powieści „The Killer Angels”, opowiadająca o Biwie pod Gettysburgiem (1863) generał Robert E. Lee, dowódca wojsk konfederacji wypowiada słowa:

„Żołnierstwo posiada jedną wielką pułapkę. By być dobrym żołnierzem musisz kochać armię. By być dobrym dowódcą, musisz potrafić wydać rozkaz zabijający rzecz którą kochasz. To jest… bardzo trudne. Żadna inna profesja tego nie wymaga. To z tego powodu jest tak mało znakomitych oficerów, chociaż tak wielu jest dobrych ludzi. […] Nigdy nie jesteśmy przygotowani na śmierć tylu ludzi. Spodziewamy się okazjonalnego pustego krzesła, toastów dla poległych kompanów. Świętowania ze zwycięstwa dla większości z nas, śmierci dla zaledwie kilku. Ale ta wojna trwa i trwa, ludzie giną i stawka robi się coraz większa. […] Jesteśmy przygotowani na śmierć części z nas, ale nigdy nas WSZYSTKICH. …to jest ta pułapka. Kiedy zaatakujesz nie możesz się wahać. Musisz poświęcić się całkowicie. Ale wciąż, jeżeli wszyscy umrą, musisz zadać sobie pytanie, czy było to tego warte.”

Carl von Clausewitz w swoim nieśmiertelnym dziele „O Wojnie” wyraźnie zaznacza, że oficer nacierający na wroga walczy nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim duchowo. Nie wiedząc czy atak się uda, wysyła swoich ludzi na śmierć i cały czas ma świadomość, że jeżeli poświęci wszystko i mu się nie uda to nie tylko nie wykona zadania, ale i jego oddział nie będzie miał potem żadnej wartości bojowej (nie wspominając o moralnym aspekcie śmierci podkomendnych).

Jest to idealna przenośnia. Chociaż każdy chce spełnić swoje marzenia, prawie nikt nie potrafi poświęcić w tym celu niczego. Wizja porażki i utraty wszystkiego (a nawet tylko części) z tego, co już się ma jest nie do zniesienia i zawsze świdruje umysły tych, którzy chcą działać. Sam znam przypadek, że pewien człowiek zastawił wszystko co ma, wszystko co miała jego żona i rzucił całe oszczędności w założenie firmy która opiera się na zastosowaniu zupełnie nowatorskiej technologii. Udało mu się, ale niech każdy zada sobie pytanie czy potrafiłby zrobić coś podobnego.

Właśnie dlatego nie daję za często postów - aby takie gnioty przypadkiem nie wyszły ;)



Ps. Rzadko odpisuję na komentarze, za co przepraszam. Oczywiście czytam je i dziękuje za nie bardzo serdecznie.

Ps2. Powiększyłem czcionkę. Jest lepiej czy gorzej?

sobota, 17 listopada 2012

Wspomnienie Jesieni


                Dzisiaj krótko bo czasu niestety mało. Śniegu co prawda nie ma, ale o jesieni możemy mówić w czasie przeszłym.


                Stawy po spuszczeniu wody i wielkich migracjach ptaków zamieniają się szybko w pustynię. Już tylko czaple ospale grzebią w błocie, reszty ptaków dawno nie ma. Krótko mówiąc tam zima już jest. Uciekła mi okazja na zdjęcia, ale trudno.


                Wszystko co może do zimy zbiera zapasy. Mistrzem stałą się wiewiórka, która po kilka orzechów przeskakiwała z drzewa na drzewa na długości pięćdziesięciu metrów… po każdy orzech z osobna. Ostatnio nakryłem ją na włamaniu do stodoły, celem zjedzenia suszących się tam orzechów laskowych. Muszę jej karmnik zrobić.


                Nie dalej jak trzy dni temu poranną kawę piłem z panią bażantową przez szybę. Dlatego zrobiłem dla nich karmnik, może się jeszcze pojawi.


                Mogę powiadomić, że zostałem wyróżniony w konkursie Lokalnej Grupy Działania Dobra Widawa, z kategorii… (oczywiście) natura. Zdjęcie (LINK) dobrze znacie.


Czas leci zdecydowanie za szybko. Pozdrawiam.

Ps. Nie zapomniałem niedokończonym dzięciole.

piątek, 2 listopada 2012

Kłująca czerwień lasu - dzięcioły (cz. I)

                Miałem duże problemy z opisaniem dzięcioła. Wszyscy znamy go jako ptaka odpowiedzialnego za wykuwanie dziupli. Jest to oczywiście prawda, ale czy na tym kończą się jego specjalne cechy? Absolutnie nie. Co więcej niemal każda część dzięcioła jest na tyle inna od reszty ptaków, że warto o nich coś napisać.


Gatunków dzięciołów jest kilka z czego trzy są do siebie podobne. Sama nazwy wskazują na czym polega główna różnica: dzięcioł duży, dzięcioł średni i dzięciołek. Dzięcioły duże, najpopularniejsze, są jednymi z najczęściej widzianych w moim lesie ptaków w ogóle. Samiec posiada czerwoną potylicę, samica nie posiada jej w ogóle.

Samiec:

Samica (w tym samym miejscu):


Dzięcioł średni jest tylko trochę rzadziej spotykany niż duży. Jest zdecydowanie mniejszy i posiada czerwoną czapeczkę, a intensywność może naprowadzić nas na płeć (samce mają intensywniejszą czerwień). Od dzięcioła dużego odróżnia ich barwa kupra – zdecydowanie bledszy niż czapka, przechodzący w różowy. Należy dodać, że kiedyś to właśnie „średniak” był najliczniejszym gatunkiem dzięcioła. Jednak w przeciwieństwie do pozostałych jest przywiązany do urodzajnych lasów liściastych. A te zajmując dobre ziemie zostały wykarczowane, a 70% powierzchni lasów w Polsce to lasy iglaste (ponieważ rosną szybko i są mało wymagające).



Dzięciołek również posiada czerwoną czapeczkę (ale tylko samiec, samica nie ma niczego czerwonego), ale brak jej na podogoniu. Jest on wielkości wróbla z nieco dłuższym ogonem.


                Na uwagę zasługują relacje wewnątrzgatunkowe. Dzięcioły mówiąc krótko nienawidzą się nawzajem tak mocno, że aż dziw bierze, że się rozmnażają. Nawet przy podawaniu pokarmu pisklakom rzadko się spotkają, a kiedy już to zrobią to zawsze dochodzi do awantury. Wynika to z trybu życia – dzięcioły są wybitnie osiadłe i terytorialne. Rewir lęgowy dzięcioła dużego wynosi od 40 do 60ha.


                Dzięcioły oczywiście żyją w dziuplach. Samica składa do czterech do siedmiu jaj w maju. Obydwa dzięcioły zmieniają się przy wysiadywaniu, razem również dokarmiają młode. Jednak jak wspomniałem, robią to tak, aby mieć ze sobą jak najmniejszą styczność. Wnętrze gniazda to prawdziwa asceza. Gładkie ściany i kilka pozostałych po kuciu wiórków to wszystko na co mogą liczyć młode. Do tego młodzież rośnie szybko a dziupla nie, dlatego zamiast jak wszystkie ptaki żyć na brzuchu młode dzięcioły muszą utrzymywać się w pozycji siedzącej, opierając się o siebie nawzajem. Wieczne zachęcane przez rodziców wylatują po dwudziestu dwóch dniach, co jak na ptaki jest to bardzo długo. Ponieważ jak pisałem wcześniej dziuple zapewniają najlepszą ochronę dla piskląt, dzięcioły odbywają tylko jeden lęg w roku.

Wypatrujcie kontynuacji. Pozdrawiam.

wtorek, 23 października 2012

Uskrzydlony bandyta - Sroka


Sroka – Picka Picka

Sroka jest jednym z bardzo niewielu ptaków, których dużą sympatią nie darzę. Jeżeli miałbym odpowiedzieć dlaczego, to powiedziałbym: „ponieważ są  zbyt inteligentne”. Juz tłumaczę o co chodzi.


                Niesamowity jest stosunek masy ciała do masy mózgu – znajduje się pomiędzy szympansem a człowiekiem. Oczywiście ma to swoje konsekwencje. Sroki jako jedno z niewielu stworzeń, potrafi zrozumieć, że widzi swoje odbicie w lustrze, ale ich inteligencja nie kończy się na takiej ciekawostce. Potrafią organizować się w świetne bandy, które przeganiają wszelkie inne ptaki podobnych rozmiarów, zbijają i zjadają mniejsze. Sroka jest na pierwszym miejscu, jeżeli chodzi o wyrządzanie strat w lęgach bażantów, przeganiając nawet działalność (nieumyślną) człowieka. Często, dzięki swej inteligencji i liczbom, potrafi przegonić od padliny o wiele większe od niej ptaki, nawet te drapieżne. Dlatego regulacja liczebności tego gatunku jest bardzo ważna, co znajduje potwierdzenie w prawie – czasami na polecenie wojewody dokonuje się odstrzałów. Można oczywiście spierać się o ilość wydawanych w rozporządzeniach. Np. w Wielkopolsce w roku 2009 wydano mniej pozwoleń (180), niż w tym samym roku w Niemczech wystrzelał rekordzista (ponad 500). Należy przy tym dodać, że sroka i gawron jest tam normalną zwierzyną łowną z okresem ochronnym. I ptaki te są dzikie jak być powinny, a sądząc po liczebności radzą sobie całkiem dobrze.


                Często sroka uważana jest za… złodzieja. Jest to spowodowane niczym innym, niż wrodzoną ciekawością. Sroka lubi niepilnowane, nowe przedmioty – stanowią one wspaniałą ozdobę do gniazda, w których poza świecidełkami znajdowano np. taśmy magnetofonowe, błyszczące kawałki blach, folię aluminiową a nawet łuski po nabojach (zapewne zabrane ze strzelnic). Widać pani sroka lubi „wypasioną” chatę.


                A gniazdo sroki to prawdziwy dom. Jest bardzo duże i starannie wykonane. Zewnętrzna warstwa ma postać dużej kuli z gałązek, z dwoma otworami po bokach. Wyraźnie zaznaczony jest też gałązkowy dach. Wewnątrz znajduje się to „prawdziwe gniazdo” zbudowane z gałązek, ziemi, darni. Sama niecka lęgowa wyłożona jest sierścią, piórami, liśćmi. Cała gama rozmaitych materiałów uzmysławia, że nie tylko ludzie muszą się nabiegać za budową domu. Różnica polega na tym, że zazwyczaj sroka buduje gniazdo co roku, rzadko powracając na stare lokum.

Zdjęcie wykonane w Biologiska museet, Sztokholm.

                Duża staranność jest wymagana, ponieważ sroki mają tylko jeden lęg w roku. W przypadku straty zdarza się wydanie dodatkowego, skromnego lęgu, ale nie jest to regułą. Składają w kwietniu lub maju (bardzo rzadko pod koniec marca) od pięciu do siedmiu jaj. Należy tutaj zaznaczyć, że samica rozpoczyna wysiadywanie od momentu zniesienia pierwszego, dlatego pisklaki różnią się wielkością. Od złożenia do wylęgu upływa siedemnaście dni, następne dwadzieścia spędzają w gnieździe. Jak znakomita większość ptaków, młode sroki pozostają jeszcze przez pewien czas pod opieką rodziców.


                Spotkałem się z relacją, w której sroki atakowały gniazdo mewy srebrzystej, ptaka o wiele większego niż one same. Kiedy mewa ostatecznie dała za wygraną, sroki nie tylko zjadły jaja, ale również bardzo ochoczo rozebrały gniazdo. Jest to objaw inteligencji, ale jest w tym coś niepokojącego. Często można spotkać się z opinią, że wojny i bezzasadna przemoc jest domeną ludzką. Jednak łącząc to z innymi obserwacjami omawianego ptaka można zadać bardzo niewygodne pytanie:
Czy „bezzasadna” agresja jest cechą powstałą przez inteligencję?

Odpowiedź na to pytanie zostawiam wam. Jak widać taka sroka potrafi zadać bardzo celne, trudne pytanie, na które odpowiedź może odebrać nam trochę godności.


Pozdrawiam.

środa, 17 października 2012

Jak się żyje nie na wsi, lecz w dziczy?


Nierzadko chciałbym pokazać wam nie tylko zdjęcia, ale również filmy. Niestety sprzętu do tego nie mam, ale  znalazłem coś co mogłoby nieco oddać klimat mojego (może nie mojego, określam go jako „rodzinny”) Lasu. Natknąłem się na fenomenalny film o Marcinie Kostrzyńskim. Osobiście kojarzę go z programów dla dzieci (daaawno temu, kiedy ja byłem dzieckiem) dotyczących zwierząt. Dlatego zapraszam serdecznie do obejrzenia „Żeruj z Marcinem”. Jest to odcinek serii TVP „Dzika Polska”, która moim zdaniem jest absolutnie najlepszą serią przyrodniczą od lat. Dodam również, że prowadzącym jest Tomasz Kłosowski – fenomenalny fotograf przyrody, którego pisane w świetnym stylu artykuły można spotkać w większości prasy tematycznej.




U mnie aż tak cudownie nie jest, ale podobieństw jest wiele. Chyba tylko dla tego, że nie dokarmiam bardzo aktywnie zwierząt. Nic ponad wysypanie jabłek, aby nie jadły tak mocno drzewek co i tak saren nie przekonało w ogóle. No i jelenie na moją część wsi nie przechodzą, ponieważ te żyją po drugiej stronie „asfaltu” (a sam asfalt znajduje się  dwa kilometry ode mnie). Za to ptaków ogrom, ale kto mnie tutaj odwiedza to sam widzi.

Ps. Ankieta! Przesunąłem ją na środek, może będzie więcej głosów.

piątek, 12 października 2012

Wokół domu po staremu... zwierzęco.


Zapełnianie bloga (nienawidzę tego słowa, kojarzy mi się z „szalonymi blogaskai” pełnymi różowego tekstu pisanego bez celu i sensu) samymi zdjęciami nigdy nie było moim celem.


„Herbata stygnie zapada mrok, a pod piórem ciągle nic.
Obowiązek obowiązkiem jest, post musi posiadać tekst…”


Co nie oznacza, że nie piszę niczego. Mam kilkanaście rozpoczętych tekstów, większość pewnie nigdy nie wyjdzie poza mój dysk twardy. Nie da się też ukryć, że są dziesiątki o niebo lepszych fotografów przyrody. Dlatego staram się uzupełniać moje braki tekstem, możliwie przystępnym i ciekawym. Z drugiej strony absurdem byłoby uważać, że chociaż połowa osób czyta to co z takim mozołem piszę.


 Dawno nie było niczego o konkretnym gatunku, ale na razie jestem odcięty od domowej biblioteki. Nie jestem też przekonany do opisywania tego co się dzieje „w gospodarstwie” (co to za gospodarstwo w którym nie ma ani jednego pola?). Rozumiem, że może być to ciekawe dla osób zgoła nieobytych ze wsią, ale zdecydowanie ciągnie mnie do tych bardziej dzikich miejsc, tak bardzo od codzienności odmiennych. Ale na to też czasu mało, a strata jest podwójna, ponieważ ma to miejsce w jesień która jest najlepszą porą roku do fotografii, zwłaszcza migrujących ptaków.


Jeżeli jest się w Lesie Mira jakiś czas to można zauważyć jak szczególne jest to miejsce. Bardzo rzadko, nawet na wsi, spotykamy taki spokój i atak dzikiej przyrody. Rzadko można spojrzeć w niebo nie widząc jastrzębia, myszołowa czy kani. Czasami nawet można popatrzeć na podniebne pojedynki (wiadomo, dwa ptaki i jedna ryba to wybuchowa mieszanka).



Sarny, lisy, dziki czy wiewiórki wręcz pchają się na podwórko. Są prawie wszystkie rodzaje sikor, większość dzięciołów itp. itd. Jednak jest to pewnien problem. Jak bowiem usamodzielnić finansowo takie miejsce nie niszcząc go?


Pozdrawiam.

Ps. Ankieta!

niedziela, 7 października 2012

Mokre kacze szczęście.


Nasze życie posiada pełno norm społecznych na które nie zwracamy uwagi. Świetnie było to ujęte w stwierdzeniu, że tylko patologiczne rodziny w Polsce nie posiadają grilla. Ale już tłumaczę do czego zmierzam. Każdy kto nie wychował się w „nowym lepszym świecie”, to znaczy pełnym służb i urzędów od szukania pedofilii w każdym normalnym domu z całą pewnością ma zdjęcia z kąpieli jako kilkuletnie dziecko. A jeżeli ktoś miał rodzeństwo to każda mama MUSIAŁA mieć zdjęcie grupowe w wannie.


Pomyślałem więc, że może i ja zrobię kilka „ujęć kąpielowych”. A ile przy tym kaczki zabawy miały… zdjęcia nie potrafią tego oddać.

Co trzeci dzień muszę zmieniać wodę w niewielkiej wanience. Po prostu po trzech dnia woda jest zdaniem kaczek za brudna aby się w niej kąpać. Całe szczęście kosztuje mnie niewiele, bowiem wodę do podlewania i dla zwierząt pobieram ze studni.

Taaaaka zabawa.


Kiedy kaczki widzą, że wylewam starą wodę i rozwijam przewód do pompy, zaczyna się poruszenie. Oglądają każde poidło na podwórku, zaczynają się czyścić, wycierać o trawę. Doskonale wiedzą, że już za chwilę zacznie się dzika swawola. Kiedy z węża zaczyna lecieć czyściutka woda, w pierwszej kolejności czyszczę i napełniam poidła. Próbują wodę, cedząc ją ale nie pijąc. Jak zwykle, czysta i zimna.

 Że niby ja niby rozchlapuję wodę? Nieee.


Zaczyna się napełnianie wanienki, zaczyna się też kacze szaleństwo. Zaczynają łapać strumień wody, podobnie jak psy, biegają wszędzie w koło głośno kwacząc. Koniec napełniania, odchodzę na kilka kroków. Szturm na wanienkę to przezabawna rzecz do oglądania.

Kaczki może nie posiadają mimiki twarzy, jak i twarzy. Potrafią tylko nastroszyć pióra oraz otwierać dziób. Może się wydawać to trochę dziwne, ale to w zupełności wystarcza, aby człowiek mógł zauważyć… radość wypisaną na dziobie.


Ile kaczek może wejść do jednej wanny? Dwie jeszcze spokojnie mogą. Ale trzy to już tłok z którego trzeba koniecznie uciec.


Ale czy to koniec kaczych radości? Absolutnie nie, przecież po kąpieli przychodzi czas na obiad. Koniecznie trzeba też zobaczyć, czy sąsiad nie ma czegoś lepszego.


A po sytym posiłku przychodzi czas na drzemkę.


Prawie mi ich szkoda, że na wszystkich świętych będą gotowe… ale tylko prawie.

Pozdrawiam.

niedziela, 30 września 2012

Na grzyby!


Wszyscy po kolei chwalą się jakie grzyby zebrali… a co ja mam powiedzieć? Nawet na święta na pierogi nie starczy… No dobra, może aż tak źle to nie jest. Zobaczcie sami.


Zaczniemy od najbardziej znanego grzyba. Muchomora czerwonego zna każdy, nawet jeżeli ktoś w lesie nigdy nie był. Zaskakujące jest, że jeżeli weźmiemy atlas grzybów do ręki, to przeczytamy, że jest on… niejadalny.

Młody muchomor czerwony, obok zgryzionej przez sarnę jodełki.


Nie trujący, ale niejadalny. Drążąc temat znalazłem, że spośród wspomnień odważnych powtarzają się opinie takie jak: urwany film z bardzo mrocznymi przebłyskami, zataczanie się jak po ciężkim piciu. Jedna osoba nazwała to jako „uczucie jak po koszmarze, bo człowiek budzi się, mało pamięta, ale wie, że było źle i nieprzyjemnie”. Każda osoba stwierdziła, że nigdy więcej nie spróbuje i będzie odradzać innym. Może dlatego jego właściwości nie są szeroko znane.


Interesującą sprawą jest ilość… kani. Jest ich tak dużo, że nie sposób ich wszystkich zjeść. Codziennie przynajmniej kilka wielkich kapeluszy. Nie dalej jak kilka dni temu jednego dnia zebranych było ponad dwadzieścia! Najbardziej znanym sposobem jedzenia kani jest oczywiście smażenie. Jednak kanie posiadają okrutny zwyczaj pochłaniana tłuszczu z patelni. Jeżeli już musicie je jeść z patelni, to obtoczcie je w cieście (wiem, to też za zdrowe nie jest, nie bijcie).



Teraz przejdziemy do trochę bardziej egzotycznych grzybów, purchawka chropowata. Jest porażającym dla mnie odkryciem, że te rosnące w ogromnych ilościach kulki są… jadalne, a nawet podobno smaczne! Warunkiem jest zbieranie ich kiedy są bardzo małe, kompletnie białe w środku. Przynajmniej tak mówi teoria, ja ich nie jadłem. Muszę spróbować, ale wizja zjadania purchawki jest dla mnie nieco kontrowersyjna. W Szwecji uchodzą za prawdziwy przysmak.


Dalej już kompletny kosmos. Idę swego czasu przez las i leżą jakieś czerwone rurki. Po niemałych poszukiwaniach znalazłem: Mądziak malinowy. Przywieziony w czasie drugiej wojny światowej przez amerykanów (oczywiście przypadkowo), powoli rozprzestrzenia się na nasze tereny. Zaskakujący jest sposób rozprzestrzeniania, wykorzystujący… muchy.


W literaturze znajdziemy określenie „posiada nieprzyjemny zapach”. Eufemizm pierwszej klasy, smród (całe szczęście tylko z bliska) jest potworny. Ale dla takich much to wspaniała przynęta. Po polizaniu przez muchę zarodników przechodzą do układu pokarmowego muchy (oczywistość). Nie przeszkadzają w jej życiu ani trochę, pozwalając musze podróżować. Dopiero wtedy, kiedy mucha umrze, zarodniki rozwijają się i tworzą nową kolonię.


Są też totalne zagadki, których zidentyfikować nie potrafię. A do nich dołącza cała plejada rozmaitych grzybów, wszystkich niejadalnych.



Faktem jest, że grzyby jako składnik ekosystemu rozkładający resztki organiczne potrafi kumulować w sobie izotopy radioaktywne. Mając na uwadze bliskość i pogodę po katastrofie czarnobylskiej, często bada się w nich zawartość cezu. Ogólnie nie jest tragicznie, z wyjątkiem województwa opolskiego. Kiedy przechodziła tamtędy chmura z pyłem, spadły deszcze. W stosunku do „czystych” (lecz wciąż akumulujących z przyrody) podgrzybków są one nawet 500 razy bardziej promieniotwórcze (w suchej masie). Obecnie nie poleca się zjadać grzybów z tamtego regionu, a taki stan będzie jeszcze trwał kilkadziesiąt lat.


Pozdrawiam.