poniedziałek, 27 lutego 2012

Nie przestawajmy pomagać skrzydlatym.

Zima minęła. Jednak nie fundujmy ptakom terapii szokowej w karmniku, ale stopniowo zmniejszajmy ilość dosypywanego ziarna. Jednak jeżeli myślicie, że możemy już im dać spokój to mylicie się.

Przypominam, że do końca lutego należy wyczyścić skrzynki lęgowe. W przeciwieństwie do dziupli, naskładany materiał z gniazda nie rozkłada się w budce. A taki stos to idealna wylęgarnia całej galaktyki ptasich pasożytów.

I jeszcze jedna prośba: przed otworem w skrzynce lęgowej NIE WOLNO stawiać żadnych wystających patyczków czy innych wynalazków. Ptak nie ma z niej żadnego pożytku, a drapieżnicy dostają stanowisko, na którym mogą się wygodnie usadowić i wyciągać pisklęta albo wysiadującego ptaka.

Oto idealny przykład jak skrzynki lęgowej nie robić:


Przechadzając się po wielu sklepach ogrodniczych, tylko raz natrafiłem na budki które nadawałby się do wielosezonowego korzystania. Dlatego mam propozycję. Potrzebujesz budki takiej jaką ptaki polubią? Proszę o kontakt. Błędem byłoby nie wykorzystać wiedzy i umiejętności jakie posiadam. Ustalimy dla kogo ma być ta budka, gdzie i jak ma stać, jak ją pielęgnować…

Pozdrawiam.

piątek, 24 lutego 2012

Sikorka Modra czyli ile tracimy z piękna ptaków.

Sikorka Modra – Parus caeruleus



                Przez długi czas nie miałem zbyt dobrych zdjęć, lecz pewnego dnia spotkałem modraszkę tak zajętą jedzeniem, że mogłem ją prawie pogłaskać. Sikorka Modra to druga co do liczności sikorka w naszym kraju. Niestety jest bardziej płochliwa niż bogatka. O ile możemy ją bez problemu znaleźć, nigdy nie podejdziemy tak blisko jak większego kuzyna. A szkoda, bo to nie tylko ptak ładny, ale i do tego bardzo przyjemny w obserwacji.


                O wyglądzie modraszki można powiedzieć naprawdę sporo. Jest mniejsza niż bogatka, przez co w karmikach zawsze spychana jest na boczny tor. Złoto-niebieski mały ptaszek w zimnym i ponurym lesie wygląda jak kawałek biżuterii. Oczywiście każdy zna jej niebieską czapeczkę, która jest wizytówką modraszki. I w ogóle co to za sowo „modra”? Jest to śląskie określenie tego właśnie niebieskiego koloru.



Dobra, ale czy możemy rozpoznać płeć? I tak i nie. Biolodzy zawsze mieli spore trudności z dymorfizmem płciowym modraszek. U znakomitej większości ptaków jakiś dymorfizm występuje, mniejszy lub większy. Ale ta sikorka nie chciała się podporządkować akademickiemu zaszufladkowaniu. Dlatego na zwykłym spacerze żadnego dymorfizmu płciowego nie zauważymy. I jak to zwykle bywa, trudności z odkryciem prawdy okazały się czysto ludzkie.




Kiedyś jakiś mądry ornitolog skierował na modraszkę światło ultrafioletowe. I dopiero w tym zakresie fal zauważono dymorfizm. I to większy, niż myśał. Głowy samców wręcz świeciły, podczas gdy głowy samic pozostawały blade. Badając dalej okazało się, że im bardziej błyszcząca głowa, tym większe pan modraszek ma powodzenie wśród płci (w tym przypadku) brzydszej.



Z zachowania Sikorka Modra to bardzo fajne stworzenie. Zdaje się być posłuszna prawom fizyki które zna, a trzeba powiedzieć, że zna ich bardzo mało. Nie posiada żadnych oporów w zwisaniu do góry nogami na gałęzi. Dodatkowo jest to ptak bardzo ruchliwy, więc na pewno nie będziemy się nudzić oglądając jej poczynania. Na jesień i zimę łączy się z innymi sikorkami w koczownicze stada – dlatego sikorki (bez rozróznania na gatunki) są tak częstymi gośćmi naszych karmników. Koczownicy nie ruszają się z miejsca, póki nie zabraknie jedzenia – oczywistość. Ale dlaczego to piszę? Podczas badania dzikich plemion często stosowano tą sztuczkę – napotkane plemię zasypywano jedzeniem, aby zatrzymać je w miejscu jak najdłużej. Więc jak widać tubylcy i sikorki mają razem pewne cechy wspólne.



Legi tych ptaków to kolejna ciekawa sprawa. Sikorka Modra lęgnie się zazwyczaj tylko raz do roku. I chociaż ciężko to sobie wyobrazić, ten mały ptaszek (10-12g) składa nawet tuzin jaj. Ostatnio spotkałem się z pewną regułą, która mówi: „Im większy dymorfizm płciowy, tym bardziej poligamiczny jest gatunek”. Mówi to wiele o kaczkach krzyżówkach, ale jak w przypadku modraszek? Okazuje się, że czasami nawet ćwierć piskląt nie jest potomstwem "tatusia". Cel jest oczywisty – zwiększenie różnorodności podczas jednego tylko lęgu w roku daje większe szanse genom samicy na jakiś sukces. Jest to dosyć powszechna wśród ptaków praktyka, co stoi w opozycji do powszechnej opinii, że ptaki łączą się w pary na całe życie (chociaż poligamia i ptasie małżeństwa się nie wykluczają). Nie byłbym sobą, gdym nie odniósł tego do ludzi – myślę, że nasz mechanizm zdrady jest podobny. Tylko czy poprawne jest zachowywanie się po zwierzęcemu, skoro dobór naturalny był znikomy już od dawna, a od około stu lat nie ma go w ogóle?



Pozdrawiam.

środa, 22 lutego 2012

Kosmiczna Korrida i kibicujący Perseusz.

Pisałem już o Orionie. Lecz kim on był? Myśliwym, i to podobno najlepszym z najlepszych. Niestety, zabijanie spodobało mu się tak bardzo, że talent łowiectwa skaziło bezzasadne okrucieństwo. Co w odwecie zrobiła Artemida (jej zdjęcie), aby ukarać Oriona to inna historia, o której napiszę innym razem. Skupmy się na tym, co widzimy na niebie.


Orion to nie tylko „klepsydra” malująca się na niebie, posiada on również ręce. Patrząc na Łowczego, mamy wrażenie, że coś trzyma. Niektórzy rysują to jako tarczę albo skórę zwierzęcia, ja widzę to inaczej. Wyobraźmy sobie łuk (w końcu czym innym miał polować?). Właśnie ten łuk jest podniesiony, jak gdyby do czegoś mierzył. Celuje w coś, co wygląda jak „V”. Jak się okazuje,  cel obrał okazały. Jest to potężny przeciwnik, Byk. I jak to na niebie bywa, byk ten wcale zwykły nie jest.



Według legendy, gwiazdozbiór byka jest pamiątką jednej z wielu przygód miłosnych Zeusa. „Ofiarą” była córka króla Agenora, Europa. Zeus uknuł plan jak zdobyć księżniczkę o legendarnej wręcz urodzie. Przybrał postać byka, po czym biedna niewiasta, zaskoczona potulnością olbrzymiej bestii postanowiła usiąść mu na grzbiecie. Właśnie na to liczył Zeus. Porywacz wystartował z „łupem” z terenów obecnej Libii i nie przestał się biec, aż nie dobiegł do Krety. Na cześć kolejnego swego miłosnego uniesienia, Zeus postanowił wynieść byka na nieboskłon.


Wiemy już co to za Byk. Jednak dodam jeszcze, że Europa była wnuczką Posejdona, a Posejdon był bratem Zeusa. Bóg nie Anioł.

Więc aby łatwiej poruszać się na niebie, proponuje objąć ten obszar nieba jako wielką scenę polowania. Orion celuje w Byka, a byk stara się zasłonić swym ciałem Plejady.

Lecz koniec mitów i legend. Co ciekawego znajdziemy w tym gwiazdozbiorze? Rdzeń gwiazdozbioru stanowi gromada otwarta o nazwie Hiady. Tworzy ona charakterystyczne „V” na niebie. Są oddalone „zaledwie” 150 lat świetlnych, i są rozpostarte na szerokość 80 lat świetlnych. Powstałe z jednej chmury gazu jakieś 700 milionów lat temu, powoli rozlatują się na różne strony – jak ptaki z gniazda. Należy jednak zaznaczyć, że najjaśniejsza gwiazda w tym układnie – Aldebaran, do tej gromady nie należy. To osobna gwiazda, znajdująca się w odległości zaledwie 65 lat świetlnych. Jest tylko 2,5 razy cięższa od słońca, jednak z racji przemiany w czerwonego olbrzyma ma ona średnicę ponad czterdziestokrotnie większą. Aldebaran, zwany również „Okiem Byka” jest ciekawy również z innego powodu.

Jeżeli jest on czerwonym olbrzymem, to znaczy, że umiera. Nasze słońce które syntezuje wodór w hel  ma temperaturę w rdzeniu około 13,5 miliona stopni. Aldebaranowi skończył się wodór w jądrze, co powoduje zatrzymanie syntezy. Brak tego zjawiska powoduje, że grawitacja może bez przeszkód (i bardzo szybko) ściągać całą materię gwiazdy do środka. Zapada się ona tak długo, dopóki rdzeń nie osiągnie 100 milionów stopni, co pozwala łączyć hel w następne pierwiastki (tlen i węgiel). Jednak Oko Byka znajduje się dokładnie pomiędzy tymi etapami. Na pewno skończył się już wodór, ale obecna temperatura powierzchni pozwala wnioskować, że drugi etap jeszcze się nie zaczął.

Jeżeli narysujemy prostą pomiędzy „stopą” Oriona a  Aldebaranem, znajdziemy następny gwiazdozbiór (zaraz za plejadami). Perseusz, sławny dzięki pokonaniu Meduzy, był synem Danae i… Zeusa. Dodatkowo jego historia powiązana jest z Andromedą i Wielorybem, a oba te gwiazdozbiory są całkiem blisko Perseusza, ale to temat na inną historię.


Ciekawym składnikiem jest gwiazda Algol – głowa diabła. Już w starożytności widziano, że posiada ona zmienną jasność. Wynika ona z tego, że jest to układ podwójny. Z zegarmistrzowską precyzją, gwiazdy cyklicznie zasłaniają się nawzajem powodując wahania w jasności (animacja z wikipedii).

Gwiazdozbiór ten staje się naprawdę ciekawy dopiero w lato. Od końca lipca, do drugiej połowy sierpnia pojawiają się Perseidy. Jest to chyba najbardziej znany rój meteorów. Do czasu ukazania się Perseid jeszcze sporo czasu, więcej napiszę o tym zjawisku jak będzie odpowiedni czas.

Dodaję zdjęcia również bez kresek, ale lekko zretuszowane dla lepszej widoczności. Pozdrawiam.

niedziela, 19 lutego 2012

Na dnie, czyli spacer przez pustynię.

Niedziela nie zapowiadała się ciekawie. Człowiek zmęczony po tygodniu pracy (za którą nikt nie płaci), najchętniej zakopałby się w pierzynie i nie sięgał dalej niż na półkę z książkami. Coś jednak podpowiadało mi, że to ostatni dzień „suchej”, prawie bezśnieżnej zimy. Dalsze myślenie o szybko nadchodzącym człapaniu po kolana w błocie (ach ta wiosna) sprawiło, że jednak ruszyłem swoje cztery litery poza własne królestwo.



Kierunek – dawno nie odwiedzane stawy hodowlane. Nie spodziewałem się ogromnych stad ptaków, jak ostatnio. W sumie nie spodziewałem się niczego. I po części miałem rację. Powiedzmy, że było „niezwykle”.



Byłem totalnie zaskoczony, tym co spotkałem. Mroźne ale słoneczne i suche tygodnie zamieniły krajobraz w surrealistyczny sen. Piasek, dokładnie wysuszony na głębokość kilku centymetrów układał się w miniaturowe wydmy. Skały wystające ponad piasek to Ruda Darniowa – coś,  przez bardzo długi czas stanowiło podstawę pozyskiwania żelaza w Europie. Rozłupując tą kruchą skałę, wygląda ona jak gąbka zrobiona z mocno skorodowanego złomu.

Dodając czerwony filtr, mógłbym napisać, że byłem na marsie (porównanie). Na planetę sprowadziły mnie nieco bardziej ziemskie znaleziska, jednak na tyle obce, aby nie spotykać się z nimi na co dzień.



Pierwsza rzecz to ślady. Zatarte nieco przez hulający wiatr. Wiele zatartych już poza możliwością rozpoznania. Ale na pewno był biegnący zając.



Druga to odsłonięte drewno, osiadłe od wielu lat na dnie. Na co dzień możemy je oglądać w akwariach. Czasami całe pniaki z korzeniami, czasami same kłody. Ale nie te były najciekawsze, chodź dalej piękne.



Kiedy woda opadała, pozostawiła za sobą niewielkie koryto rzeczne. Idąc tą zwierzęcą autostradą (sądząc po śladach), z ziemi wyłoniły się resztki starej konstrukcji. Nie znam się na budownictwie wodnym, ale podwójny układ belek mogę porównać do śluzy, albo jakiejś zapory. Znalezisko jest ustawione idealnie pomiędzy dwoma wysepkami, co pozwala zakładać, że tam był pierwotny staw, który później poszerzano.



Poniżej: Jedna z zapór, kilka metrów dalej znajdowała się druga, identyczna



Ale co dalej pisać. Poza przechodzącym bardzo daleko lisem, nie było żadnych zwierząt. Ot zwyczajnie, jak to na pustyni.


Jak się okazuje, wcale nie trzeba pół świata objechać aby cudów się naoglądać. Pozdrawiam. 



Ps. Oglądając post, mam wrażenie, że zdjęcia są trochę monotonne, nieciekawe. Jeżeli tak jest, to znaczy, że nie oddają nawet 10% uroku tego miejsca. Miejsca, do stworzenia którego trzeba nie byle jakiej zimy, pogody i warunków. Jak często można powiedzieć, że spacerowało się po dnie stawu?

wtorek, 14 lutego 2012

Wróbel Domowy - Ptak co z komuną walczył

Wróbel Domowy - Passer domesticus



Wróbla każdy zna, większość lubi. Nie jest to jednak rdzennie polski ptak. Obrazowo mówiąc, kiedy dział się ostatni zajazd na Litwie, wróbla domowego u nas jeszcze nie było. Przywędrował ze wschodu – jak większość wschodnich imigrantów punktem wlotu do Europy był Konstantynopol. Jednak jego „obcość” ma swoje wady. Wróbel nie jest zdolny do życia bez bliskości ludzi (przynajmniej w Europie). Potrzebuje bliskości domów, pól pełnych zbóż, które przypominają stepy z których pochodzi. Nie jest zimnolubny, co powoduje wysoką śmiertelność w ciężkich zimach.

Czy muszę opisywać jak wygląda? Napiszę tylko, że samca poznamy po szarej czapce, a samica to już w ogóle biednie się prezentuje.



Wróble skoro żyją blisko nas, muszą posiadać odpowiednie cechy. Ale jakie cechy są potrzebne do życia wśród ludzi? Odpowiedź jest prosta. Trzeba być śmiałym, bezkompromisowym i co najważniejsze, trzeba bardzo szybko się uczyć. Chociaż na nowości reaguje jak na swoją posturę przystało (paniką), to szybko się do nich  przyzwyczaja. 



Wróbel gniazda buduje na dwa sposoby. Najczęściej wypełnia dowolną szczelinę, dziuple lub gniazdo jaskółek czym się da. Ale, o ile nie ma innej możliwości, zabiera się do budowy gniazda na drzewie. I tutaj niepozorny wróbelek okazuje się prawdziwym budowniczym. Konstruuje on spore kule, z wyjściem w kierunku korony drzewa. Chociaż sam tego nie widziałem, źródło podaje, że kolonia wróbli może na jednym drzewie takich misternych gniazd wykonać… dziesiątki.



Gniazdo buduje oboje rodziców. Budują je na tyle starannie, aby wyprowadzić wszystkie lęgi w sezonie – od dwóch do czterech. Samica składa około pięć jaj, ale zdarzają się przypadki złożenia aż dziesięciu jaj w lęgu. Karmienie odbywa się dwustopniowo – znaczy się najpierw karmione są „papką” z wola rodzica, potem już całymi owadami. Wróble wyłamują się z zasady „dwa na dwa”. O ile po dwóch tygodniach wykluwają się jajka, to wyloty następują dopiero po 17 dniach. Jednak dodatkowe trzy dni nie idą na marne. Po wylocie wróble są już samodzielne, nie potrzebują dodatkowego dokarmiania.



Choć może to brzmieć jak kiepski żart, wróble wygrały już raz z człowiekiem. Ponad sześćdziesiąt lat temu chińscy komuniści wymyślali kraj na nowo. I jak to z komunizmem – żywności brakowało. Obarczono winą imperialistyczne wróble bezczelnie wydłubujące ziarno z pól. Tak zaczęła się wojna chińsko-ptasia. Małe, ruchliwe i sprytne wróble wydają się trudne do wybicia. Nic bardziej mylnego. Wróble nie są przystosowane do dalekich wędrówek. Równomiernie rozłożeni po polu wieśniacy straszyli więc wróble jak tylko mogli. Ile wytrzymuje latający i przestraszony wróbel zanim padnie z wycieńczenia? Zaledwie kilkanaście minut. Jak nie Trudo się domyślić, zaskoczone ćwirki zostały bardzo szybko doszczętnie wybite na terenie całego kraju. Rok po akcji zanotowano wzrost plonów, co uzasadniało wojnę. Wieśniacy mogli wrócić do pracy z poczuciem zwycięstwa. Jak bardzo się mylili.



Partii umknął mały szczegół. Wróble czasami skubną robaka. A szczególnym rodzajem robaka jest szarańcza, która stanowi świetny pokarm dla piskląt. Jak nie trudno się domyślić, po niedługim czasie plaga nawiedziła kraj Mao. Podczas klęski głodu trwającej trzy lata zginęło 43 miliony ludzi, następne 5 milionów zabito w zamieszkach. Dodatkowe 20 milionów wsadzano potem do obozów pracy za drobne kradzieże żywności – przeważnie na 20 lat. I tak oto wróble, chodź poniosły ciężkie straty, w odwecie zabiły (pośrednio) ponad pięć razy więcej ludzi niż poległo na pierwszej wojnie światowej…


Pozdrowienia.

sobota, 11 lutego 2012

Orion - Kosmiczny Feniks

Gwiazd na niebie jest mnóstwo. I więcej nie chcę, zwłaszcza tych na flagach. Po ostatnich nieudolnych próbach fotografii nieba powróciłem do Oriona – najbardziej rozpoznawalnego zimowego gwiazdozbioru. A jakże ciekawa to gromada, pomijam ułożenie trzech gwiazd w linię, ten klasyczny „pas” Oriona.





Jeżeli cieszymy się czystym niebem i oddalimy się troszeczkę od lamp ulicznych, zobaczymy „miecz Oriona”. Składa się on z trzech blisko upakowanych gwiazd. Trach (walnął mnie w ucho Einstein ;) )! Środkowa „gwiazda” to wcale nie jest (technicznie mówiąc) gwiazda! To cała mgławica, najbliższy względem nas obszar gwiazdotwórczy. Odkrycia Teleskopu Hubble'a pozwoliły na szczegółowe rozróżnienie składników. Jest to tak rozmiata i dziwna gromada, że zabrakłoby mi nocy na ich opisanie (odsyłam do wikipedii). Na szybko i co ważniejsze: gwiazdy olbrzymie, gwiazdy malutkie, gwiazdy nieudane, tworzące się planety. I wszystko zatopione w świecącej powłoce gazu. To właśnie w takim kosmicznym ZOO powstał nasz układ słoneczny. Dzięki nowoczesnej technice, możemy zobaczyć na dodatek „z czego” to wszytko jest zbudowane. Tak jak zakładaliśmy, są rozmaite atomy, lekkie i ciężkie. Jednak co moim zdaniem jest absolutnie najważniejsze, jest odkrycie w dużych ilościach związków organicznych. Co prawda dosyć prostych, jak kwas octowy, alkohole czy aminokwasy. Ale tych związków jest tam dużo, a niech znajdzie się w tym młynie ten złoty związek chemiczny, DNA (a raczej RNA). Ech marzenia…


Ale wszystko ma swój koniec. Popatrzmy na jedno z jego ramion Oriona. Ten czerwony punkt nad pasem jest gwiazdą, w której naukowcy pokładają duża nadzieję. Betelgeza, bo tak ma na imię, to prawdziwy kolos. Posiada masę 14-15 mas naszych słońc (pięć milionów mas naszej planety) i zajmowałby obszar rozciągający się aż do Marsa. Jest to jedna z kilkunastu gwiazd, która jest na tyle blisko (i ma takie rozmiary), że przy pomocy nowoczesnych teleskopów możemy widzieć ją jako tarczę (a nie jako punkt). Ma to spore znaczenie, mamy nawet zdjęcia plam słonecznych na nim. Jednak to nie jest to, co przyciąga naukowców do niej. 




Betelgeza umiera. W ciągu ostatnich piętnastu lat jej jasność drastycznie spadła, zaczynają pojawiać się inne dziwne zjawiska. Kończąca jej żywot supernowa to największa eksplozja, o jakiej mamy dzisiaj pojęcie (Wielki Wybuch nie był eksplozją). Byłaby to zarazem pierwsza supernowa w naszej galaktyce, która została zaobserwowana w czasach nowoczesnej nauki. Nie musze dodawać, jak wiele dałoby to naszej nauce. A przy okazji jak piękny byłby to spektakl. Przez około dwa tygodnie cieszylibyśmy się obiektem o jasności – zależy od teorii – gdzieś pomiędzy drugim słońcem a księżycem w pełni. Kiedy jednak to wszystko nastąpi? Betelgeza może eksplodować w każdej chwili, nawet teraz  kiedy to czytacie. Z drugiej strony, licząc na czas gwiazdowy… umieranie to proces szybki, zaledwie milion lat.

Zdjęcie: Obok Oriona mozemy podziwiać piękne zgromadzenie gwiazd, Plejady



Można rozpaczać, że Orion kiedyś straci rękę (i wiele na swym uroku), ale porównałbym to do utraty żebra przez Adama. Z jego resztek powstanie chmura, właśnie taka jak Wielka Mgławica Oriona. I z niej powstaną nowe gwiazdy, nowe planety… ale to już zupełnie inna historia.

Podsumowując. Gdyby nazywać gwiazdozbiory dzisiaj, zdecydowanie Orion zmieniłby imię na Feniks. Pozdrawiam.

środa, 8 lutego 2012

Czarny śpiewak - Kos

Kos - Turdus merula


Miałem niemały problem z tym ptakiem. Są pewne gatunki, które w terenach wiejskich są płochliwe, a czasami wręcz niemożliwe do znalezienia. Zimą jednak ptakom latać bez potrzeby się nie chce, więc i łatwiej je fotografować.



Zacznę od dymorfizmu płciowego. Kosa samca znają wszyscy – nieskazitelne czarny ptak, z żółtym dziobem i żółtą otoczką wokół oczu. Nie da się powiedzieć nic więcej na jego temat, bo to do bólu prosty z wyglądu ptak. Samica to inna historia… Upierzenie sprawia, że dla nie zorientowanej osoby to są dwa osobne gatunki. Różne odcienie brązu w połączeniu z niewyraźnymi plamkami rozmywają sylwetkę (w porównaniu do bardzo ostrej sylwetki samca), przez co tak łatwo o pomyłkę. 

Samica:


Pierwotnie Kos był płochliwym ptakiem żyjącym na obierzach lasów i oczywiście dalej możemy go tam spotkać. Obecnie jest to ptak znany z obszarów miejskich, mieszkaniec każdego parku. Te dwie populacje posiadają inne zwyczaje, wynikające oczywiście z dostępności pokarmu. Są to tak drastyczne zmiany, że proces ten ma swoją nazwę – synurbizacja.




Kosy miejskie są wybitnie osiadłe. Nie muszą uciekać na południe na zimę, ponieważ w mieście ludzie dostarczają pod dostatkiem bardzo pożywnych śmieci. No i w parkach dosyć często znajdziemy jarzębinę czy czarny bez. Drapieżników też w mieście mniej, a dodatkowo ludzie jakby mniej drapieżni się zrobili (ptaki uciekają przed ludźmi nie bez powodu). Jak widać, Kos miejski ma całkiem klawe życie.





No a jak żyje Kos na wsi? Dalej jest to ptak płochliwy, a na dodatek w ogromnej większości wędrowny. Wylatują na przełomie października i listopada, aby powrócić pod koniec marca.





Kos ma różnorodną dietę. Zimą i jesienią zjada owoce, ale tylko jak nie znajdzie nic innego. To melodycznie śpiewające zwierzę jest prawdziwym robakożercą. Zazwyczaj możemy go zobaczyć przeczesującego trawniki w poszukiwaniu owadów. Ponieważ robiąc to przerzuca suche liście, jeżeli będziemy słuchać (na wsi gdzie jest cicho), możemy znaleźć Kosa na słuch. Jeżeli znajdzie gołą ziemię, na przykład na ogródku, zmienia taktykę szukania. Wbija dziób w ziemię, z potem rozrywa ją otwierając dziób. Ogląda co tam w takim kraterze jest, a potem skacze (nie chodzi) do następnego miejsca. I tutaj ciekawostka – skoro ptaki śpiewają, to i słyszą. Jak dobrze? Kos potrafi usłyszeć dżdżownicę pod ziemią, a potem ją wykopać i pożreć (w całości, dzieli na kawałki tylko podczas karmienia młodych).





Kos może wyprowadzić potomstwo do trzech razy, ale jest to niesamowita rzadkość – część źródeł podaje liczbę dwóch lęgów na rok. Miejsce na gniazdo para wybiera razem. Miastowe mogą gniazdować np. za rynnami, w żywopłotach lub nawet w stertach gałęzi. Leśne, jako ostrożniejsze mają większe wymagania. Zazwyczaj wybiera krzaki tak gęste, że człowiek nie ma szans się dostać w ich pobliże (i dobrze). Składa od trzech do pięciu jaj, a wysiaduje je wyłącznie samica. I jak u większości ptaków, na Kosa działa zasada „dwa na dwa” – dwa tygodnie wysiadywania, dwa tygodnie karmienia pisklaków. Karmione są oczywiście przez oboje rodziców.




piątek, 3 lutego 2012

Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą.

Jestem świadom, że znaczenie przytoczonych słów nie ma się nijak do zawartości posta, ale dosłowne znaczenie pasuje.



Zima to czas intensywnej pracy w lesie. Z drugiej strony, nad czym tu pracować, skoro przecinka młodego lasu to same gałęzie grubości palca, a z rzadka wycinane pnie mają średnicę mniejszą niż kubek z którego właśnie piję kawę... Wcześniej tego typu gałęzi nawet nie podnosiłem, bo zajmowały zbyt wiele miejsca i zbyt mało było z nich pożytku. Gniły więc w lesie, tak jak powinny. Teraz sprawa wygląda inaczej.

Rębak to wspaniała maszyna. Głośna, je paliwo (chociaż nie tak dużo), często trzeba ostrzyć noże, nie lubi odpalać w zimę i czasami  zapycha się rura wylotowa. Ale to co się wcześniej zostawiło się jako nieopłacalne, dziś jest opałem. I to jakim! 



Wióry schną szybko, mieszają się w miałem co jest pomocne (wie każdy kto ma centralne). Pracując po trzy do czterech godzin dziennie, spokojnie da się zaopatrzyć trzy domy, a i tak zapasy wiórów szybko rosną (skończyły się już wolne worki). Cztery takie worki, lub dwa (o ile czasami dodać miał) starczają na dzień. Wióry mają też swoje wady. Drzewo podane w takiej postaci nie zapala się od razu. Wydziela się na początku z niego gesty dym, i zgubne myśleć, że to tylko para. Kto historię motoryzacji trochę zna, ten wie, że tak kiedyś zasilano samochody (zwłaszcza w czasie wojen jak brakowało paliwa).



Zaskoczyła mnie wydajność lasu. Prowadząc prace pielęgnacyjne w lesie, z powierzchni zaledwie dwudziestu arów, gałęzi do przerobienia było tyle, że na około miesiąc obecnej zimy starczy. A to około 2% powierzchni lasu... i to tej zadbanej części.



Pozdrowienia z frontu.

Ps. Coś was za bardzo rozpieszczam częstotliwością, muszę chyba zwolnić.

środa, 1 lutego 2012

W zimną, księżycową noc.

Wykonałem domowej roboty monopod, gdyż nie muszę pisać, jak frustrujące jest wykonanie piętnastu zdjęć sceny której nigdy więcej nie zobaczę... aby w domu po oględzinach rozpaczać, ponieważ wszystkie są poruszone. Zachęcony pierwszymi próbami, postanowiłem spróbować coś, o czym zawsze myślałem.



Niebo było czyściutkie i to chyba jedyna zaleta zimowych wyżów. Wykonałem około dwustu zdjęć, większość na Jowisz i Wenus. Tak jak podejrzewałem, wynik to kilkanaście pikseli układających się w okrąg. Następnie obiektyw skierowałem na srebrny glob. Kilkadziesiąt zdjęć, aby dobrać właściwe naświetlenie, bowiem automatyka po prostu nie radzi sobie z oślepiającą powierzchnią księżyca i absolutną czernią kosmosu.



Szybka zmiana obiektywu na mniejsze ogniskowe, aby objąć większy kawałek nieba. Efekty były dalekie od zadowalających, ponieważ ciężko dobrać ostrość a dodatkowo księżyc skutecznie zagłuszał blask gwiazd. Obecnie jestem w mieście, więc zaśmiecenie światłem też było bardzo duże. Na zdjęciu konstelacja Orion.



Zdjęcie paskudne, ale... po trzech zdjęciach akumulator wyczerpał się, chociaż na początku myślałem, że zamarzł. Pech. Jednak zapowiada się ciekawie, nie mogę się doczekać jak pojadę w dzicz robić zdjęcia bez księżyca. Trzymam kciuki aby takie niebo było za trzy tygodnie, może wykonam wtedy wymarzone zdjęcie drogi mlecznej.

Obiecałem dzisiaj zamieścić wyniki, więc oto one. Pozdrawiam.