Następne wyróżnienie, następne
podziękowania. Nadane zostało przez Ilonę, prowadzącą bardzo ciekawe dwa blogi:
„Opowieści z kurnika” i „Byłem, przeżyłem, opisałem – agroturystyka”. Nazwy nie
są odpowiadające rzeczywistości, ale dobrze oddają charakter bogów. Jednak tym
razem dalej nominować nie będę. Powód poniżej.
Za to zapraszam do przeczytania
tej krótkiej historyjki "Dwadzieścia metrów":
Sarny już dawno wydały na świat
młode. Te podrosły, nauczyły się już tego i owego. Rzadko, ale czasami coś
dzieję się z kozą. Następuje zaburzenie hormonalne i ciąża przedłuża się.
Dlatego wielkim zaskoczeniem było spotkanie przed domem - w czasie żniw – malutkiej
sarenki.
Późniaczek – bo tak go nazwałem,
prawdopodobnie urodził się miesiąc później, może półtora. Do tego nigdy nie
widziałem przy nim kozy. Porzucić go nie mogła, bo skoro dożył do chodzenia po
polach, ta musiała go karmić mlekiem. Sezonu łowieckiego nie było na kozy
jeszcze wtedy… nie tylko Późniaczek, ale do tego sierota.
Nie kwapiłem się ze zrobieniem mu
zdjęć – trawa za wysoka, on za niski. Wiedziałem, że co noc przychodzi pod
bramę, aby poskubać sobie spadające z drzew jabłka, posili się trawnikiem, czy zdrzemnie
w zakrzaczeniach. Jakie ma szanse na
przeżycie zimy? Nie wiem, aż tak się nie znam… i zimy też nierówne. Czy
przeżyje zimę? Tego już się nie dowiemy.
Wilgotna ziemia drogi, jak i
pozostałe ślady pozwalają na odtworzenie jego ostatnich dwudziestu metrów. Z jednej
strony otwarte pole niemal po horyzont, z drugiej rów porośnięty krzewami tak
gęsto i wysoko, że człowiek nie miałby szans się przebić. Późniaczek uciekał. Za nim
pędził duży pies, naganiacz. Obaj wiedzieli, że za kilkanaście metrów jest
podkop pod płotem, i jeżeli koźlaczek przez niego przejdzie to ma szansę na
ucieczkę w las. Dwadzieścia metrów… piętnaście… uderzenie w bok. Drugi, o wiele
mniejszy pies tylko czekał w zagłębieniu, aż naganiacz podprowadzi go pod
niego. Razem wlecieli w krzaki. Tam stracił trochę sierści, zapewnie zaczął też
krwawić wewnętrznie – sarny są bardzo delikatne. Jednak wyrwał się, pędząc
dalej na przód. Dziesięć metrów… pięć… następny pies, zaraz przy wykopie. Upadł
na pobocze, ze zmęczenia i ran. Tam, nie mogąc przegryźć gardła rzuciły się na
miękkie podbrzusze. Otwarcie było na tyle gwałtowne, że drobiny treści żołądka dostały
się powrotem do ust. Kiedy był ciągnięty, jeszcze jakieś pięć metrów, wciąż
wierzgał nogami – był uparty.
Gdyby nie to, że został tak
rozszarpany na drodze, absolutnie nikt nie dowiedziałby się co się z nim stało.
Kiedy go znalazłem, psy właśnie wracały do swoich właścicieli. Krew jeszcze nie
ostygła, gdy następne grono amatorów darmowego posiłku miało zamiar zacząć
ucztę – sroki. No i jeszcze muchy, te zawsze są obecne. Psy ogryzły jedną nogę,
troszkę drugiej. Nie chciały się widocznie obżerać do pełna – wieczorem przecież
jest kolacja w domu… no i sarna jak ma parę dni to lepiej smakuje.
Można napisać, że śmierć z rąk
myśliwego to dla takiej sarny straszna sprawa. Tak też ją widzą postronni.
Jednak życzę każdemu, aby mógł zobaczyć to co ja widziałem. Posprzątać taką…
orgię przemocy. Patrzę na taką sarnę, jego szeroko otwarte oczy wpatrujące się
w niebo… ale czy na pewno patrzy w niebo? Może po prostu oglądał jak jeden z
psów odgryzał mu nos?
Wiadomo,
wilki polują w ten sam sposób, ale tam to ma cel. Dlatego pierwsze pytanie
jakie sobie zadałem to „Gdzie w tej śmierci sens?” a zaraz za tym „Co zrobić
aby ta śmierć miała sens?”. Można powiedzieć, że ludzie o tym nie wiedzą i
edukacja społeczna leży. Niestety jest to obraz fałszywy, bo prawda jest o
wiele gorsza: Wszyscy wiedzą co się dzieje, tyle tylko, że absolutnie nikogo to
nie obchodzi.
Jedyne ujęcie które nie potrzebuje cenzury:
Dedykuję tą historię wszystkim,
którzy wierzą, że ich psy to aniołki i nie widzą żadnej potrzeby, aby mieć
smycz czy sprawny płot. Szczególną dedykację chcę przekazać również aktywistom, uginającym się im ministrze środowiska oraz parlamentowi. Nowa ustawa zakazuje
bowiem odstrzału takich psów, zrównując ratujących zwierzynę myśliwych do
bandytów.
Pozdrawiam.
Ps. Co zrobilibyście gdyby okazało się, że wasz pies był w takiej bandzie?
Straszna choć prawdziwa historia .
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię.I.
Wiesz... temat jest bardzo grząski.
OdpowiedzUsuńSą psy kłusujące, puszczane przez "poczciwych wiejskich ludzi", żeby się wyhasały i najadły za płotem, w lesie czy na polach. Są psy bezdomne, zbierające się w stada i polujące. Są też psy z właścicielami w lesie. Od nas ludzi zależy czy pies będzie prześladował zwierzynę. Też się wściekam kiedy widzę jakie masakry takie psy potrafią w lesie urządzić. Ten sam ból dla dzikiego zwierza, to samo przerażenie- czy to psia wataha, czy kłusownik, czy myśliwy.
Są niestety tacy myśliwi, którzy potrafią zabić psa prawie przy nodze właściciela. Słyszałam, z wiarygodnego źródła o zastrzeleniu psicy w kagańcu, na 5 metrowej lince! To jest niedopuszczalne i gdyby spotkało to mojego psa- myśliwego bym chyba za...a na miejscu.
Gdyby taka sprawa miała miejsce, to trąbiły bo o niej wszystkie media. Albo inaczej. Możesz podać jaki to był powiat? Z chęcią chciałbym sprawdzić, czy do tamtejszego sądu czy policji wpłynęła taka sprawa. Chyba, że jak zwykle w takich opowieściach "o krwiożerczych, pijanych myśliwych" nie było żadnego zgłoszenia...
Usuńbardzo przykra sprawa szkoda zwierzątka ale tak jak pisze Tupaja temat grząski a za zachowanie psów odpowiadają właściciele,psy powinny być oznaczane a za włóczące się właściciele powinni być karani...to nie koty przez ogrodzenie zwykle nie uciekają
OdpowiedzUsuńMam psa i wiem, że to niemożliwe, żeby był w takiej bandzie. Przecież ma właściciela, który wie, gdzie jego podopieczny się znajduje i to w każdej minucie. Nie psy winić, tylko głupich, nieodpowiedzialnych ludzi.
OdpowiedzUsuń