Kos - Turdus merula
Miałem niemały problem z tym ptakiem. Są pewne gatunki, które w terenach wiejskich są płochliwe, a czasami wręcz niemożliwe do znalezienia. Zimą jednak ptakom latać bez potrzeby się nie chce, więc i łatwiej je fotografować.
Zacznę od dymorfizmu płciowego. Kosa samca znają wszyscy – nieskazitelne czarny ptak, z żółtym dziobem i żółtą otoczką wokół oczu. Nie da się powiedzieć nic więcej na jego temat, bo to do bólu prosty z wyglądu ptak. Samica to inna historia… Upierzenie sprawia, że dla nie zorientowanej osoby to są dwa osobne gatunki. Różne odcienie brązu w połączeniu z niewyraźnymi plamkami rozmywają sylwetkę (w porównaniu do bardzo ostrej sylwetki samca), przez co tak łatwo o pomyłkę.
Samica:
Kosy miejskie są wybitnie osiadłe. Nie muszą uciekać na południe na zimę, ponieważ w mieście ludzie dostarczają pod dostatkiem bardzo pożywnych śmieci. No i w parkach dosyć często znajdziemy jarzębinę czy czarny bez. Drapieżników też w mieście mniej, a dodatkowo ludzie jakby mniej drapieżni się zrobili (ptaki uciekają przed ludźmi nie bez powodu). Jak widać, Kos miejski ma całkiem klawe życie.
No a jak żyje Kos na wsi? Dalej jest to ptak płochliwy, a na dodatek w ogromnej większości wędrowny. Wylatują na przełomie października i listopada, aby powrócić pod koniec marca.
Kos ma różnorodną dietę. Zimą i jesienią zjada owoce, ale tylko jak nie znajdzie nic innego. To melodycznie śpiewające zwierzę jest prawdziwym robakożercą. Zazwyczaj możemy go zobaczyć przeczesującego trawniki w poszukiwaniu owadów. Ponieważ robiąc to przerzuca suche liście, jeżeli będziemy słuchać (na wsi gdzie jest cicho), możemy znaleźć Kosa na słuch. Jeżeli znajdzie gołą ziemię, na przykład na ogródku, zmienia taktykę szukania. Wbija dziób w ziemię, z potem rozrywa ją otwierając dziób. Ogląda co tam w takim kraterze jest, a potem skacze (nie chodzi) do następnego miejsca. I tutaj ciekawostka – skoro ptaki śpiewają, to i słyszą. Jak dobrze? Kos potrafi usłyszeć dżdżownicę pod ziemią, a potem ją wykopać i pożreć (w całości, dzieli na kawałki tylko podczas karmienia młodych).
Kos może wyprowadzić potomstwo do trzech razy, ale jest to niesamowita rzadkość – część źródeł podaje liczbę dwóch lęgów na rok. Miejsce na gniazdo para wybiera razem. Miastowe mogą gniazdować np. za rynnami, w żywopłotach lub nawet w stertach gałęzi. Leśne, jako ostrożniejsze mają większe wymagania. Zazwyczaj wybiera krzaki tak gęste, że człowiek nie ma szans się dostać w ich pobliże (i dobrze). Składa od trzech do pięciu jaj, a wysiaduje je wyłącznie samica. I jak u większości ptaków, na Kosa działa zasada „dwa na dwa” – dwa tygodnie wysiadywania, dwa tygodnie karmienia pisklaków. Karmione są oczywiście przez oboje rodziców.
Witaj, dziękuję za odwiedziny, i widzę, że trafiłam na pasjonata, piękny twój blog, bedę tutaj gościć....
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Nie jestem pasjonatem, jestem tylko obserwatorem ;) I uwaga, mam do przyrody możliwie naukowe podejście, więc można natrafić na niehumanitarne/nieetyczne treści i poglady.
OdpowiedzUsuńKosów i u mnie sporo, czasem pozwalają podejść bliżej i wtedy łatwiej jest zrobić zdjęcie. Często się przy mnie kręcą w ogrodzie i wyjadają dżdżownice.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Gnieżdżą się u mnie na pergoli, nie jest to szczęśliwe miejsce, w tamtym roku mój osobisty kot dwa razy zeżarł im potomstwo, nie mam pojęcia, jak je uchronić, a bardzo mi żal. Podrzucam im teraz krojone jabłka, chętnie jedzą, albo owoce z kompotu, pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTo takie charakterystyczne ptaki. Na moim osiedlu obsiadają jarzębinę i najczęściej przylatują grupowo. Świetne zdjęcia i informacje!
OdpowiedzUsuńa będzie kiedyś wpis o lelku kozodoju?
OdpowiedzUsuńTalibra - Sporo ptaków działa tak, że jak człowiek zachowuje się w sposób jaki znają (np z grabiami), to podlecą na trzy metry, ale jak masz aparat to sie boją.
OdpowiedzUsuńKyja - Ja tego ptaka nawet nie widziałem u siebie, podobnie jak grubodzioba...
Dziękuje wszystkim za komentarze :)
Jesteś dobrym obserwatorem, ale o wiedzę o nich też gdzieś z pewnością sięgasz.Bardzo ciekawie opisujesz je i robisz bardzo ładne zdjęcia . Przedostatnie jest wspaniałe. Pochodź po moich OBSERWATORACH, jest tam kilku pasjonatów ptaków, oczywiście jeżeli masz na to ochotę. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńprzez moment byliśmy przekonani z mężem,że wieczorny charakterystyczny turkot, który słyszymy od 7 lat w kwietniowe wieczory za oknem to lelek. Niestety, większe prawdopodobieństwo jest na to,że to ropucha szara...Tak czy inaczej i tak dość dziwna sprawa z tą ropuchą, bo mieszkamy w dużym mieście (a trele dochodzą prawdopodobnie z ...sadzawki w zakładzie karnym:))
OdpowiedzUsuńNie widzę powodu, aby ropucha nie mogła dać sobie rady w mieście, bo potwór z niej straszny, a wody potrzebuje tylko do rozrodu. Ale zależy jeszcze od czasu, bo ropuchy budzą się w marcu dopiero (odsyłam do mojego wcześniejszego posta).
OdpowiedzUsuńWszystko robione na wiosce?
OdpowiedzUsuńPierwsze, czwarte i ostatnie, reszta w "cywilizacji". Zimą ciężko je spotkać na wsi to posiłkowałem się miastowymi zdjęciami ;)
OdpowiedzUsuńsex :D
OdpowiedzUsuńBiorę to jako komplement ;P
Usuńdokładnie :D
OdpowiedzUsuńAle fotki kosa,znakomite.Sam ptak jest bardzo uroczy.
OdpowiedzUsuńJa niestety mam problem z moim kosem gdyz 2 rok z zedu obrabia mi w piwnicy wszystkie okna atakuje widzac swoje odbicie szyby wygladaja jak po bitwie na odchody.
OdpowiedzUsuńMam w ogrodzie teraz gniazdo drozda / szpaka. W nim sa jajka. Samca ( czarny ) widze czasami w okolicy gniazda. Ostatnio byl rzadko teraz znowu sie pokazal. Samicy wcale nie widac. Nikt nie wysiaduje jaj pomimo ze w nocy jest okolo zera. Czy to gniazdo juz jest martwe ?
OdpowiedzUsuńWczoraj (01.06.2016), po południu, w Olsztynie spadł ulewny deszcz. Na ogrodzie, przy domu, znalazłem młodego kosa, który uczył się dopiero fruwać. Gdy wziąłem go w dłonie, natychmiast poczuł ciepło i się w nie wtulił. Tak przesiedziałem z nim jedną godzinę. Zrobił się wieczór. Napoiłem go dwiema kroplami wody, które chętnie przełknął. Więcej już nie chciał. Noc spędził w szklanym, podgrzewanym, klimatyzowanym terarium. Rano dostał takich energii, że musiałem go szybko wynieść na zewnątrz. Przedtem jednak dostał śniadanie sporządzone ze świeżych czereśni. Na dworze umieściłem go w gęstym żywopłocie od nasłonecznionej strony i z daleka, dyskretnie obserwowałem przez lornetkę. Po godzinie, gdy słońce dobrze już przyświeciło, zaczął się w nim kąpać i trzepotać skrzydełkami. Zauważyłem też, że znalazła się mama-kos, która zaczęła go dokarmiać. Po ok. 3 godzinach, cała rodzina ptasia, wraz z młodym, dyskretnie odleciała w nieznanym kierunku. Z opodal stojącego dużego świerku, tak jakby w ramach podziękowania, słychać było jeszcze tylko śpiew kosa.
OdpowiedzUsuńOd kiedy mieszkamy w podmiejskiej dzielnicy Katowic, tj od dziesięciu lat, w naszym ogrodzie mieszkają kosy. W zasadzie tyko dlatego, że mi było ich żal, któregoś mroźnego dnia wysypałam ziarna słonecznika. Od tego czasu mamy nie tylko kosy, ale tez kolonię wróbli, sikorek, sójki. Rudziki pojawiały się częściej, gdy była w ogrodzie irga. Kosy odwdzięczają się co wiosna, dając koncerty od marca i zwiastując lepsza połowę roku. Niestety jest im na tyle dobrze, że tracą czujność. Przez dwa kolejne lata budowały gnizada za nisko np w drewutni i niektóre padły ofiarą sąsiedzkich kotów. W tym roku mamy lokatorkę w ogniku i co rano słychać jak buszuje w liściach. Czekamy na wiosnę i kolejne cudowne koncerty.
OdpowiedzUsuńMieszkam w pobliżu dużego miasta, właściwie przenieśliśmy się z niego. No i zaczęłam odkrywać piękno przyrody, obserwowałam ptaki, dokarmialiśmy je zimą. W czerwcowy dzień była burza, bardzo silny wiatr.Mąż poszedł do gniazda kosów, które dyskretnie obserwowaliśmy, no i niestety gniazda właściwie już nie było, w tych strzępach pozostały dwa pisklęta, trzecie leżało na ziemi i dawało bardzo słabe oznaki życia. Wzięliśmy go do domu i ratowaliśmy do póżnej nocy, ogrzewaliśmy pod lampką punktową, owinęłam go wełnianą skarpetę, nie otwierał dzioba, więc rozchylałam go i poiłam po kropelce i karmiłam. Rano wrócił do życia, wieczorem podłożyliśmy do gniazda. No i niestety póżnym wieczorem historia powtórzyła się i znowu ratowalismy. Tak został u nas kilka tygodni.Pewnego dnia poderwał się do lotu, siedział na drzewie. Wczesnym rankiem przyleciał był bardzo wystraszony, mąż dał mu jeść, nasz mały kos spacerował przy tarasie. Potem odwiedził nas jeszcze raz no i na tym koniec. Codziennie wypatrujemy no i tęsknimy, jednak mamy nadzieję, że poradzi sobie. Może wiosną zjawi się?
OdpowiedzUsuń