wtorek, 23 października 2012

Uskrzydlony bandyta - Sroka


Sroka – Picka Picka

Sroka jest jednym z bardzo niewielu ptaków, których dużą sympatią nie darzę. Jeżeli miałbym odpowiedzieć dlaczego, to powiedziałbym: „ponieważ są  zbyt inteligentne”. Juz tłumaczę o co chodzi.


                Niesamowity jest stosunek masy ciała do masy mózgu – znajduje się pomiędzy szympansem a człowiekiem. Oczywiście ma to swoje konsekwencje. Sroki jako jedno z niewielu stworzeń, potrafi zrozumieć, że widzi swoje odbicie w lustrze, ale ich inteligencja nie kończy się na takiej ciekawostce. Potrafią organizować się w świetne bandy, które przeganiają wszelkie inne ptaki podobnych rozmiarów, zbijają i zjadają mniejsze. Sroka jest na pierwszym miejscu, jeżeli chodzi o wyrządzanie strat w lęgach bażantów, przeganiając nawet działalność (nieumyślną) człowieka. Często, dzięki swej inteligencji i liczbom, potrafi przegonić od padliny o wiele większe od niej ptaki, nawet te drapieżne. Dlatego regulacja liczebności tego gatunku jest bardzo ważna, co znajduje potwierdzenie w prawie – czasami na polecenie wojewody dokonuje się odstrzałów. Można oczywiście spierać się o ilość wydawanych w rozporządzeniach. Np. w Wielkopolsce w roku 2009 wydano mniej pozwoleń (180), niż w tym samym roku w Niemczech wystrzelał rekordzista (ponad 500). Należy przy tym dodać, że sroka i gawron jest tam normalną zwierzyną łowną z okresem ochronnym. I ptaki te są dzikie jak być powinny, a sądząc po liczebności radzą sobie całkiem dobrze.


                Często sroka uważana jest za… złodzieja. Jest to spowodowane niczym innym, niż wrodzoną ciekawością. Sroka lubi niepilnowane, nowe przedmioty – stanowią one wspaniałą ozdobę do gniazda, w których poza świecidełkami znajdowano np. taśmy magnetofonowe, błyszczące kawałki blach, folię aluminiową a nawet łuski po nabojach (zapewne zabrane ze strzelnic). Widać pani sroka lubi „wypasioną” chatę.


                A gniazdo sroki to prawdziwy dom. Jest bardzo duże i starannie wykonane. Zewnętrzna warstwa ma postać dużej kuli z gałązek, z dwoma otworami po bokach. Wyraźnie zaznaczony jest też gałązkowy dach. Wewnątrz znajduje się to „prawdziwe gniazdo” zbudowane z gałązek, ziemi, darni. Sama niecka lęgowa wyłożona jest sierścią, piórami, liśćmi. Cała gama rozmaitych materiałów uzmysławia, że nie tylko ludzie muszą się nabiegać za budową domu. Różnica polega na tym, że zazwyczaj sroka buduje gniazdo co roku, rzadko powracając na stare lokum.

Zdjęcie wykonane w Biologiska museet, Sztokholm.

                Duża staranność jest wymagana, ponieważ sroki mają tylko jeden lęg w roku. W przypadku straty zdarza się wydanie dodatkowego, skromnego lęgu, ale nie jest to regułą. Składają w kwietniu lub maju (bardzo rzadko pod koniec marca) od pięciu do siedmiu jaj. Należy tutaj zaznaczyć, że samica rozpoczyna wysiadywanie od momentu zniesienia pierwszego, dlatego pisklaki różnią się wielkością. Od złożenia do wylęgu upływa siedemnaście dni, następne dwadzieścia spędzają w gnieździe. Jak znakomita większość ptaków, młode sroki pozostają jeszcze przez pewien czas pod opieką rodziców.


                Spotkałem się z relacją, w której sroki atakowały gniazdo mewy srebrzystej, ptaka o wiele większego niż one same. Kiedy mewa ostatecznie dała za wygraną, sroki nie tylko zjadły jaja, ale również bardzo ochoczo rozebrały gniazdo. Jest to objaw inteligencji, ale jest w tym coś niepokojącego. Często można spotkać się z opinią, że wojny i bezzasadna przemoc jest domeną ludzką. Jednak łącząc to z innymi obserwacjami omawianego ptaka można zadać bardzo niewygodne pytanie:
Czy „bezzasadna” agresja jest cechą powstałą przez inteligencję?

Odpowiedź na to pytanie zostawiam wam. Jak widać taka sroka potrafi zadać bardzo celne, trudne pytanie, na które odpowiedź może odebrać nam trochę godności.


Pozdrawiam.

środa, 17 października 2012

Jak się żyje nie na wsi, lecz w dziczy?


Nierzadko chciałbym pokazać wam nie tylko zdjęcia, ale również filmy. Niestety sprzętu do tego nie mam, ale  znalazłem coś co mogłoby nieco oddać klimat mojego (może nie mojego, określam go jako „rodzinny”) Lasu. Natknąłem się na fenomenalny film o Marcinie Kostrzyńskim. Osobiście kojarzę go z programów dla dzieci (daaawno temu, kiedy ja byłem dzieckiem) dotyczących zwierząt. Dlatego zapraszam serdecznie do obejrzenia „Żeruj z Marcinem”. Jest to odcinek serii TVP „Dzika Polska”, która moim zdaniem jest absolutnie najlepszą serią przyrodniczą od lat. Dodam również, że prowadzącym jest Tomasz Kłosowski – fenomenalny fotograf przyrody, którego pisane w świetnym stylu artykuły można spotkać w większości prasy tematycznej.




U mnie aż tak cudownie nie jest, ale podobieństw jest wiele. Chyba tylko dla tego, że nie dokarmiam bardzo aktywnie zwierząt. Nic ponad wysypanie jabłek, aby nie jadły tak mocno drzewek co i tak saren nie przekonało w ogóle. No i jelenie na moją część wsi nie przechodzą, ponieważ te żyją po drugiej stronie „asfaltu” (a sam asfalt znajduje się  dwa kilometry ode mnie). Za to ptaków ogrom, ale kto mnie tutaj odwiedza to sam widzi.

Ps. Ankieta! Przesunąłem ją na środek, może będzie więcej głosów.

piątek, 12 października 2012

Wokół domu po staremu... zwierzęco.


Zapełnianie bloga (nienawidzę tego słowa, kojarzy mi się z „szalonymi blogaskai” pełnymi różowego tekstu pisanego bez celu i sensu) samymi zdjęciami nigdy nie było moim celem.


„Herbata stygnie zapada mrok, a pod piórem ciągle nic.
Obowiązek obowiązkiem jest, post musi posiadać tekst…”


Co nie oznacza, że nie piszę niczego. Mam kilkanaście rozpoczętych tekstów, większość pewnie nigdy nie wyjdzie poza mój dysk twardy. Nie da się też ukryć, że są dziesiątki o niebo lepszych fotografów przyrody. Dlatego staram się uzupełniać moje braki tekstem, możliwie przystępnym i ciekawym. Z drugiej strony absurdem byłoby uważać, że chociaż połowa osób czyta to co z takim mozołem piszę.


 Dawno nie było niczego o konkretnym gatunku, ale na razie jestem odcięty od domowej biblioteki. Nie jestem też przekonany do opisywania tego co się dzieje „w gospodarstwie” (co to za gospodarstwo w którym nie ma ani jednego pola?). Rozumiem, że może być to ciekawe dla osób zgoła nieobytych ze wsią, ale zdecydowanie ciągnie mnie do tych bardziej dzikich miejsc, tak bardzo od codzienności odmiennych. Ale na to też czasu mało, a strata jest podwójna, ponieważ ma to miejsce w jesień która jest najlepszą porą roku do fotografii, zwłaszcza migrujących ptaków.


Jeżeli jest się w Lesie Mira jakiś czas to można zauważyć jak szczególne jest to miejsce. Bardzo rzadko, nawet na wsi, spotykamy taki spokój i atak dzikiej przyrody. Rzadko można spojrzeć w niebo nie widząc jastrzębia, myszołowa czy kani. Czasami nawet można popatrzeć na podniebne pojedynki (wiadomo, dwa ptaki i jedna ryba to wybuchowa mieszanka).



Sarny, lisy, dziki czy wiewiórki wręcz pchają się na podwórko. Są prawie wszystkie rodzaje sikor, większość dzięciołów itp. itd. Jednak jest to pewnien problem. Jak bowiem usamodzielnić finansowo takie miejsce nie niszcząc go?


Pozdrawiam.

Ps. Ankieta!

niedziela, 7 października 2012

Mokre kacze szczęście.


Nasze życie posiada pełno norm społecznych na które nie zwracamy uwagi. Świetnie było to ujęte w stwierdzeniu, że tylko patologiczne rodziny w Polsce nie posiadają grilla. Ale już tłumaczę do czego zmierzam. Każdy kto nie wychował się w „nowym lepszym świecie”, to znaczy pełnym służb i urzędów od szukania pedofilii w każdym normalnym domu z całą pewnością ma zdjęcia z kąpieli jako kilkuletnie dziecko. A jeżeli ktoś miał rodzeństwo to każda mama MUSIAŁA mieć zdjęcie grupowe w wannie.


Pomyślałem więc, że może i ja zrobię kilka „ujęć kąpielowych”. A ile przy tym kaczki zabawy miały… zdjęcia nie potrafią tego oddać.

Co trzeci dzień muszę zmieniać wodę w niewielkiej wanience. Po prostu po trzech dnia woda jest zdaniem kaczek za brudna aby się w niej kąpać. Całe szczęście kosztuje mnie niewiele, bowiem wodę do podlewania i dla zwierząt pobieram ze studni.

Taaaaka zabawa.


Kiedy kaczki widzą, że wylewam starą wodę i rozwijam przewód do pompy, zaczyna się poruszenie. Oglądają każde poidło na podwórku, zaczynają się czyścić, wycierać o trawę. Doskonale wiedzą, że już za chwilę zacznie się dzika swawola. Kiedy z węża zaczyna lecieć czyściutka woda, w pierwszej kolejności czyszczę i napełniam poidła. Próbują wodę, cedząc ją ale nie pijąc. Jak zwykle, czysta i zimna.

 Że niby ja niby rozchlapuję wodę? Nieee.


Zaczyna się napełnianie wanienki, zaczyna się też kacze szaleństwo. Zaczynają łapać strumień wody, podobnie jak psy, biegają wszędzie w koło głośno kwacząc. Koniec napełniania, odchodzę na kilka kroków. Szturm na wanienkę to przezabawna rzecz do oglądania.

Kaczki może nie posiadają mimiki twarzy, jak i twarzy. Potrafią tylko nastroszyć pióra oraz otwierać dziób. Może się wydawać to trochę dziwne, ale to w zupełności wystarcza, aby człowiek mógł zauważyć… radość wypisaną na dziobie.


Ile kaczek może wejść do jednej wanny? Dwie jeszcze spokojnie mogą. Ale trzy to już tłok z którego trzeba koniecznie uciec.


Ale czy to koniec kaczych radości? Absolutnie nie, przecież po kąpieli przychodzi czas na obiad. Koniecznie trzeba też zobaczyć, czy sąsiad nie ma czegoś lepszego.


A po sytym posiłku przychodzi czas na drzemkę.


Prawie mi ich szkoda, że na wszystkich świętych będą gotowe… ale tylko prawie.

Pozdrawiam.