wtorek, 29 września 2015

piątek, 4 września 2015

Małe rzeczy, wielka strata.


                Któregoś dnia uświadomiłem sobie, że przebywając już tyle czasu w dzikiej przyrodzie i szeroko rozumianej wsi przestałem zachwycać się tymi małymi, nieuchwytnymi zdarzeniami które na początku tak mnie zauroczyły. Są to rzeczy, które „mieszczucha” zachwycają, bo nie widział ich nigdy… a dla mnie są może nie codziennością, ale widziałem je już dziesiątki albo setki razy i przez to ich urok nieco przygasł.


                Klangor żurawi budzący o wschodzie słońca. Podejście do sarny na dziesięć metrów. Znalezienie kolejnego śladu żerowania drapieżnika. Gonitwy wiewiórek na drzewie. Droga mleczna widoczna nocą. Podniebne tańce ptaków drapieżnych. Tumany kurzu o zachodzie słońca wzbijane przez maszyny rolnicze. Dokarmianie młodych ptaków przez ich rodziców. Tak można ciągnąć całą ogromną listę...



Nie da się ukryć – bogactwo przyrody rozpuściło mnie i to się mści na zdjęciach. Coraz rzadziej podnoszę aparat to takich ujęć. Nawet nie zrobiłem w tym roku jednego zdjęcia wiewiórki, chociaż od tygodni podkradają mi orzechy parę metrów od drzwi wejściowych. Muszę się za nie zabrać w końcu.


Ale mamy już wrzesień. Po okresie wychowywania młodych, pierzenia i chwili odpoczynku ptaki zabierają się za wędrówki, a młode „nieobyte” jeszcze w świecie stanowią (niewiele, ale jednak) łatwiejszy łup dla obiektywu.


Wędrówki to także zwiększona szansa na spotkanie rzadszych gatunków. Jako zdjęcie dokumentacyjne daje wam rybołowa, ptaka w Polsce o wiele, wiele (około 20 razy licząc pary gniazdowe, jeszcze więcej licząc na sztuki!) rzadszego niż bielik.


Trafiły się też czarne bociany – szczęśliwa siódemka. Wielka szkoda, że warunki były katastrofalne.


Jesień idzie wielkimi krokami. A na koniec moja prywatna sarna złapana na gorącym uczynku - podżerała mi dynie ;)


Pozdrawiam.