wtorek, 16 grudnia 2014

Co grasuje w leśnym karmniku?


Post z cyklu "mało tekstu - dużo zdjęć". Tak dla równowagi za ostatnie czasy.

Jak co roku, pora na zdjęcia karmnikowe. W tym roku trafiłem na dobre miejsce, bo cały czas koczuje wokół niego różnorodna gromada sikor, sójek i mazurków. Dodatkowo – chociaż zdjęć na razie brak – doliczyć trzeba raniuszki, gile i bażanty. Zaznaczam, że karmnik (a raczej paśniko-karmnik, bo dla zwierząt lądowych też coś się znajdzie) stoi w dobrym miejscu, bo nawet bogaty, ale źle ustawiony karmnik wiele ptaków nie ściągnie. Miałem taką sytuację w zeszłym roku, kiedy leśny karmnik był w zbyt otwartym miejscu – a zaledwie dwadzieścia metrów od obecnego.





Na pewno przykuje waszą uwagę sikorka czubatka. Ta sikora wyróżnia się dwiema ciekawymi cechami. Po pierwsze, ta sikora potrafi wykuwać sobie dziuple – w bardzo spróchniałych drzewach. Po drugie, z racji swego ścisłego przywiązania do drzew iglastych, czubatki przystępują do lęgów o miesiąc wcześniej niż inne sikory. Jaki to ma związek z iglakami? Igły (poza modrzewiami) nie opadają na zimę i ich zdolność asymilacji jest ograniczona głównie temperaturą powietrza. Kiedy te zaczynają asymilować, budzą się do życia owady żerujące na tych drzewach. Zatem kiedy czubatka może już całkiem spokojnie zbierać spore ilości potrzebnego dla piskląt pokarmu, wszystkie drzewa liściaste dopiero zaczynają się rozwijać. Jak widać, chociaż specjalizacja ogranicza dogodne miejsca do życia, pozwala eksploatować te nisze w sposób dla innych prawie niedostępne.





Wszystkie zdjęcia zostały zrobione bez czatowni czy kamuflażu. Po prostu rozłożyłem krzesełko, statyw i tak z odległości pięciu metrów wykonałem całą masę zdjęć. Dopiero dzisiaj rozstawiłem czatownię, tak więc o ile pogoda pozwoli (a nie wygląda ona optymistycznie) zdjęć będzie więcej i jeszcze lepszych – bo te oceniam jako znośne/dobre.






 
Dodam jeszcze tylko dwa zdania na temat „czarno-białej” sikory. Jak dla mnie jest to sikora czarnogłówka, ale jest bliźniaczo podobna do sikory ubogiej. Zdjęcia nie (jak dla mnie) nie dają definitywnej odpowiedzi na z jaką sikorą mam do czynienia. Może ktoś bardziej obeznany ją rozpozna.


Pozdrawiam.


sobota, 6 grudnia 2014

Mikołajkowe ratowanie kuny.


W lesie mało jest dni, kiedy nic się nie dzieje. A że mało ostatnim czasem wychodziłem na zdjęcia, postanowiłem przejść się nawet kiedy pogoda była wyjątkowo zgniła. I chociaż na żadną przygodę nastawiony nie byłem, to przygoda znalazła mnie.


Okres przedświąteczny dla zwierząt jest bardziej niebezpieczny niż zazwyczaj. Wielu ludzi wciąż za punkt honoru ma, żeby na stole była jakaś dziczyzna. Oczywiście nie jest to w żaden sposób złe postanowienie, ale wszystko zależy od tego, w jaki sposób tą dziczyznę się zdobywa. Ceny w skupach dla szarego obywatela są jakie są, dlatego niektórzy kontynuują czasem wielopokoleniową tradycję kłusownictwa.


Z takim oto przykładem spotkałem się dzisiaj sam – w potrzask (rzadko już dzisiaj spotykany rodzaj pułapki) złapała się bogu ducha (no może jakiegoś kurczaka gospodarzowi) winna kuna domowa. Ponieważ kuna raczej przyjaźnie nastawiona nie była - za to z kompletem zębów – wróciłem do domu po sztyl od łopaty, aby odbezpieczyć pułapkę. Ponieważ pośpiech się liczy, wjechałem do lasu samochodem (pamiętajcie, że z reguły jest to zabronione). Odbezpieczenie poszło sprawnie i kuna (wymowa „Qn”, nie mylić z „Qń” ;) ) uciekła w sobie znanym kierunku.

Jak mnie nienawidzi... słodkie stworzenie :)


Potrzask zabrałem do domu, szlifierką pociąłem na cztery kawałki i wyrzuciłem do różnych śmietników. Dlaczego? Po pierwsze, gdyby ktoś ją znalazł mógłby skorzystać z niej ponownie (a była zrobiona bardzo starannie) a gdyby znalazł wszystkie części, to spróbowałby ją odtworzyć. Po drugie nawet posiadanie takich rzeczy jest przestępstwem, a nie chce mi się potem tłumaczyć skąd mam takie narzędzia. Po trzecie… nie ufam sam sobie – co prawda ja nie kłusuje, ale kłusują wioskowe psy i przez głowę przeleciał mi myśl, że to by się na nie przydało. Widzicie więc, że pozostawienie tej pułapki w jakimkolwiek stanie używalności byłoby zagrożeniem dla otoczenia.


Za kłusownictwo można dostać do pięciu lat więzienia, plus grzywna za skłusowane zwierzę – od czterech do jednego tysiąca złotych (za kunę jeden tysiąc). Kuna domowa jest gatunkiem chronionym, w przeciwieństwie do kuny leśnej.


Tak oto zrobiłem zwierzowi mikołajkowy prezent, a sam stwierdziłem smutny fakt, że w każdym z nas od czasu do czasu odzywają się demony. Pozdrowienia.


Ps. W lesie ciemno było, więc i zdjęcie z lampą niestety.

środa, 3 grudnia 2014

Początek zimy krwią odmierzany.


Początek zimy każdy odmierza według innej miary – kalendarzowo, po temperaturze, ilości śniegu... i można tych kryteriów wymieniać w nieskończoność. W Lesie Mira, jak co roku zimę zwiastuje… gwałtowne zwiększenie aktywności jastrzębia. Co roku z jakiegoś powodu za zimową ostoję wybiera on właśnie mój las, terroryzując przy tym całą okolicę. Podejrzewam, że przyciągają go sójki, których u mnie zawsze jest ogrom. Oceniając po rozmiarach to samica – bowiem jak u wielu ptaków drapieżnych, samica jest o wiele większa od samca. Polują przez to na inny „kaliber” zwierzyny. W ten sposób jeden gatunek może wypełnić dwie nisze ekologiczne, a różne ofiary redukują walkę o zasoby na jednym terenie – doskonała strategia.

Ale wróćmy do mojego egzemplarza – ten jastrząb bez wątpienia jest doświadczonym łowcą, bowiem łapie swoje ofiary z porażającą skutecznością. W zasadzie codziennie coś wpada mu w szpony. Stosy piór i ślady żerowania, jakie zostawia są nieco inne niż u krogulca. W zasadzie krogulec jest bardzo czystym łowcą, rzadko zostawiając jakiekolwiek ślady krwi. Natomiast jastrząb pozostawia po sobie sporo bałaganu – krew i oskubane (również okrwawione) kości znajdziemy niemal zawsze.


Tutaj ofiarą jastrzębia był dzięcioł, którego można było u mnie niedawno oglądać. Niczego nieświadomy żerował na kawałku spróchniałego świerka, kiedy spadła na niego śmierć. Z jednej strony szkoda, bo dzięcioł to ptak ładny i pożyteczny. Ale taki jest porządek rzeczy, czy chcemy tego czy nie.

Prezentuje też zdjęcie zrobione w 2012 roku w Lesie Mira, co prawda bardziej dokumentalne niż ładne. Ciekawe, czy to ta sama sztuka.


Tak oto zaczyna się zima. Pozdrawiam.

Ps. Zdjęć w zasadzie brak, bo czekam na lepszą pogodę. Przy karmniku czatownia ustawiona, więc niedługo znowu zasypie was szczegółowymi zdjęciami pospolitych ptaków.

poniedziałek, 24 listopada 2014

Niewidoczne owoce pracy leśnej.



Przez kilka lat zajmowałem się moim kawałkiem lasu, nie mając na początku dużego doświadczenia w leśnictwie, za to z dużą biblioteką na jej temat. Możecie sobie tylko wyobrazić, z jaką ilością wątpliwości i stresu miałem do czynienia podejmując każdy sektor lasu. Teraz, po kilku latach można zaobserwować owoce tych prac (dobrych i złych) i muszę przyznać, że póki co zwycięstwo jest pełne. Wiele nowych gatunków, w tym całkiem rzadkich zaczęło odwiedzać las, wiele ma tu swoją ostoję. Daje to siły i zapał do dalszych, jeszcze szerzej zakrojonych prac. Jednak nic nie przychodzi tu łatwo – prowadzenie tego typu lasu kosztuje wielokrotnie więcej roboczogodzin niż „standardowy” las gospodarczy.



A patrząc na to, ile jeszcze jest do robienia, coraz mocniej uświadamiam sobie, że ta praca chyba nigdy się nie skończy, bo taki las wymaga niemal ciągłej opieki, nie mówiąc o obserwacjach.



Niestety, las nie jest układem zamkniętym – często spotykam problemy natury czysto zewnętrznej. Parę tygodni temu ponownie pojawiła się nowa wataha psów kłusujących, zabijając w ciągu tygodnia trzy sarny (mówię TYLKO o potwierdzonych przypadkach – ciało sarny, o ile znalezione, znika całkowicie w ciągu 2-4 dni) w okolicy. Oczywiście wszelkie legalne sposoby rozwiązania problemu nie działają, bo wszelkie urzędy spychają odpowiedzialność do innego urzędu, albo sprawa jest po prostu ignorowana. Nie ukrywam, wolałbym bardziej pokojowe rozwiązanie. No cóż…  mój las, mój projekt, moja praca, moja odpowiedzialność.



Tymczasem podaję wam kilka zdjęć – w zasadzie pierwszy raz, kiedy mogłem „na poważnie” przetestować nowy obiektyw. Warunki pogodowe były raczej trudne, a ptaków mało, bo ludzi kręciło się trochę. W sumie to dobrze, bo przynajmniej mam jakiekolwiek pojęcie o osiągach sprzętu w warunkach innych, niż idealne.





Pozdrawiam.

wtorek, 11 listopada 2014

O bezkrwawych łowach…


…wykonanych przez prawdziwych myśliwych.


Jak co roku, w całej Polsce na początku listopada odbywają się Polowania Hubertowskie, zwane Hubertowinami. Jest to również (z racji wysokiej frekwencji) czas na wiele oficjalnych wydarzeń, takich jak pasowanie na myśliwego, zeszłosezonowych podsumowań, rozmowach o sprawach bieżących koła jak i powspominanie tych myśliwych, których już na tym świecie nie ma. W tym roku również miałem przyjemność trochę pofotografować, jak i nieco mniejszą przyjemność uczestniczenia w nagonce.




W zasadzie jedynie co dopisało, to frekwencja. Takiej ilości myśliwych nie było od dawna. Podczas samego polowania dopisała również pogoda – przynajmniej nie padało. Za to padało wcześniej, sprawiając, że wszystko w lesie było przesiąknięte wilgocią. A uwierzcie, mało jest tak deprymujących rzeczy, jak przedzieranie się przez zasieki z jeżyn i zdradzieckie błota kiedy wilgoć przesiąka przez każdy strój przeciwdeszczowy.


Okazało się również, że dziki już takie dzikie nie są, bo w jakiś magiczny sposób dowiedziały się o święcie myśliwych (ale również i leśników i jeźdźców), i niemal do samego końca polowania nikt nawet ich nie widział. Bez wątpienia miało to związek z wciąż ogromnymi ilościami dalej nieskoszonej kukurydzy.



Na szczęście Hubertus to nie tylko polowanie. Po oficjalnej części, podczas której wręczono medale za celne strzelanie (konkurs wewnątrz koła na strzelnicy). Nagrodzono Króla Lisiarzy (moje osobiste gratulacje, trzeba dbać o zwierzynę drobną). Oficjalnie pasowano dwóch nowych myśliwych. A po tym wszystkim odbywa się już zupełnie nieoficjalne „biesiada”, podczas której stoły uginają się od domowych smakołyków (również alkoholowych, ale obalając mit „pijanego myśliwego”  mogę dodać, że tych było mniej niż połowa, a pito tylko „na spróbowanie” rozmaitych nalewek).




I oto cały Hubertus 2014 w Kole Łowieckim „Jeleń” w Sycowie. Dziękuję wszystkim obecnym za dobrą atmosferę.



Od siebie mogę dodać to, że o ile Las Mira i moje spojrzenie na przyrodę jest dosyć pragmatyczne (polowania dobywają się bo nie ma innej metody ochrony pól i lasów), podczas tego polowania zacząłem doceniać o wiele mocniej aspekty tradycji łowieckich. Polska ma chyba najbardziej rozbudowaną tradycję łowiectwa w Europie, w której zwierzynie oddaje się rzeczywisty szacunek, nikt nie ma z tego zysku a koszty stanowią drugorzędną sprawę. Dla porównania – Szwedzi nie mają prawie żadnych tradycji, a łowiectwo to typowy przemysł mięsny, w którym pieniądz kształtuje rzeczywistość.



 Zatem dbajmy i chrońmy to, co nasze i piękne. I nauczy się to doceniać. Pozdrawiam.


Ps. Już wkrótce powracam do zdjęć przyrodniczych, a dla pocieszenia dzięcioł przyłapany na demolowaniu skrzynki lęgowej.

piątek, 31 października 2014

Jesienne przygotowania.


I dalej niewiele słychać, zdjęć też niewiele (jak mam czas to nie ma pogody i na odwrót). Ale za to ile się dzieje, ho ho!

 Jesień to też czas polowań zbiorowych. A że pierwsze polowania odbywały się w polach, nie było zaskoczeniem brak zwierząt. Jest to spowodowane tym, że (zwłaszcza dziki) żerują nocą, a w dzień chowają się do lasu.


Z ostatnich obserwacji wynika, że las odwiedzają już w zasadzie wszystkie zwierzęta lądowe jakie występują na tych terenach. Na stałe zadomowiła się kuna i kozioł (samiec sarny). Niemal codziennie do lasu zachodzi też lis. Pojawiają się od czasu do czasu dziki, ale największym zaskoczeniem są cztery jelenie. 

Aby zatrzymać je w miejscu właśnie powstaje paśnik i lizawka. Koszt dokarmiania zwierząt tej zimy będą spore – poza paśnikiem oczywiście powstanie większy karmnik dla ptaków, później w zimie zapewne ruszy też stołówka dla mięsożerców. Koszty, koszty, koszty…


Oczywiście, jeżeli mam zamiar przyciągnąć zwierzynę do własnego lasu, szaleństwem byłoby nie zabezpieczenie drzewek przed zgryzaniem. Zdecydowałem się na oprysk na pączki, jako najbardziej ekonomiczne rozwiązanie – co prawda są inne metody, ale są one dużo bardziej czasochłonne (np. obwiązywanie pączków futrem).

Kupiłem sobie nową zabawkę – obiektyw Tamron 150-600. Nie miałem jeszcze zbyt wielu okazji na przetestowanie go, ale jego waga i gabaryty wykluczają go jako sprzęt „spacerowy”. Ale na zasiadkę na statywie powinien dać radę.


Sezon zimowy zbliża się wielkimi krokami, przygotowania idą pełną parą. Pozdrawiam.

sobota, 27 września 2014

Po długiej przerwie.


Jeszcze nie umarłem, a Las Mira toczy się naprzód. Daje wam zatem fotograficzne znaki życia i zapowiadam, że blog wróci do możliwie częstych aktualizacji, bowiem czeka mnie przynajmniej miesięczny powrót do Polski.

Padalec


Na początku września byłem w Polsce na krótki czas, przez co nie udało mi się wykonać jakiś niesamowitych fotografii, ale podzielę się tym co mam – krótki wypad do lasu zwanego (oficjalna nazwa) Świnioborem. Las Mira jest niewielką, stosunkowo młodą odnogą tego lasu.






Życie na gospodarstwie toczy się dalej, na jedną noc obecny był specjalny gość – młody jastrząb. Po ataku na kurę widocznie musiał w jakiś sposób nadwerężyć skrzydło, bo ani myślał odlatywać (chociaż chciał „na piechotę” zjeść kury i niemałego psa). Został złapany w klatkę, nakarmiony, przechowany na noc i ranem wypuszczony. Odleciał w sobie znanym kierunku, a ataki na drób z jego strony nie powtórzyły się. Zdjęcia jastrzębia nie są mojego autorstwa.




Dlaczego takie rzeczy zdarzają się jak mnie nie ma? Cóż to była okazja na zdjęcia i obserwacje…


Projekt obserwacji budek oczywiście się nie udał, ale podobno zasiedlone były absolutnie wszystkie, które powiesiłem wczesną wiosną. Dodatkowo strzałem w dziesiątkę (nie był to mój pomysł) okazało się sianie rozmaitych mieszanek nasiennych, przez co powstała ogromna baza żerowa dla ptaków.



Jeszcze mały dodatek ze Szwecji: do kolekcji sfotografowanych zwierząt mogę dodać jelenia, a dokładniej łanię z cielakiem.



Pozdrawiam i przepraszam za zbyt długą przerwę, ale tak to czasami bywa. Dobrze, że wracam akurat na październik, bo to jeden z najciekawszych i najładniejszych miesięcy w roku.

Ps. Wyjazd za granicę (poza walorami ekonomicznymi) ma jedną zasadniczą zaletę - człowiek nabiera szerszej perspektywy, tworzą się nowe pomysły i lepsze rozwiązania starych problemów. Szkoda tylko, że czas tak szybko leci, a w fotografii przyrodniczej nie ma urlopów.

niedziela, 3 sierpnia 2014

Nowy etap Lasu Mira


I tak oto nastąpiła duża zmiana planów poprzedzona długim wahaniem się. Z krótką przerwą we wrześniu zostaję w Szwecji na dłużej, może nawet do nowego roku. Paradoksalnie robię to wszystko dla… Lasu Mira.

Wyspa Kormoranów


Bo Las Mira to coś więcej niż sam blog, zdjęcia, czy nawet faktyczny las. To pewna idea, w której fotografia przyrodnicza łączy się ze zrozumieniem, co tak naprawdę na fotografii się znajduje – i przez to staje się wcale nie nową, ale w dużej mierze zapomnianą jakością.



Niestety, samo nie dzieje się nic. I chociaż dla bloga mój pobyt w Szwecji będzie bardzo jałowym okresem, to Las mira nie kończy się, ani nie schodzi na boczny tor – on dopiero zaczyna swoje istnienie.



„Życie człowieka który kocha las, jest za krótkie, aby się nim znudzić.”



Pozdrawiam.

sobota, 5 lipca 2014

Szwedzkie Smutki.

              Mało się dzieje, a ja dalej w Szwecji. Zdjęcia? Marny łoś (ale jest), kozioł przez okno i łyski.






                Tęsknię za Polską, ale póki pieniądz leci (a jest na co w Polsce wydawać) i mam wyznaczony termin (jeszcze miesiąc) do końca to zostaje. Ale nie bójcie się – zagranica mimo swego dostatku nie zachwyca mnie w żaden sposób.

Pozdrawiam.