poniedziałek, 24 listopada 2014

Niewidoczne owoce pracy leśnej.



Przez kilka lat zajmowałem się moim kawałkiem lasu, nie mając na początku dużego doświadczenia w leśnictwie, za to z dużą biblioteką na jej temat. Możecie sobie tylko wyobrazić, z jaką ilością wątpliwości i stresu miałem do czynienia podejmując każdy sektor lasu. Teraz, po kilku latach można zaobserwować owoce tych prac (dobrych i złych) i muszę przyznać, że póki co zwycięstwo jest pełne. Wiele nowych gatunków, w tym całkiem rzadkich zaczęło odwiedzać las, wiele ma tu swoją ostoję. Daje to siły i zapał do dalszych, jeszcze szerzej zakrojonych prac. Jednak nic nie przychodzi tu łatwo – prowadzenie tego typu lasu kosztuje wielokrotnie więcej roboczogodzin niż „standardowy” las gospodarczy.



A patrząc na to, ile jeszcze jest do robienia, coraz mocniej uświadamiam sobie, że ta praca chyba nigdy się nie skończy, bo taki las wymaga niemal ciągłej opieki, nie mówiąc o obserwacjach.



Niestety, las nie jest układem zamkniętym – często spotykam problemy natury czysto zewnętrznej. Parę tygodni temu ponownie pojawiła się nowa wataha psów kłusujących, zabijając w ciągu tygodnia trzy sarny (mówię TYLKO o potwierdzonych przypadkach – ciało sarny, o ile znalezione, znika całkowicie w ciągu 2-4 dni) w okolicy. Oczywiście wszelkie legalne sposoby rozwiązania problemu nie działają, bo wszelkie urzędy spychają odpowiedzialność do innego urzędu, albo sprawa jest po prostu ignorowana. Nie ukrywam, wolałbym bardziej pokojowe rozwiązanie. No cóż…  mój las, mój projekt, moja praca, moja odpowiedzialność.



Tymczasem podaję wam kilka zdjęć – w zasadzie pierwszy raz, kiedy mogłem „na poważnie” przetestować nowy obiektyw. Warunki pogodowe były raczej trudne, a ptaków mało, bo ludzi kręciło się trochę. W sumie to dobrze, bo przynajmniej mam jakiekolwiek pojęcie o osiągach sprzętu w warunkach innych, niż idealne.





Pozdrawiam.

wtorek, 11 listopada 2014

O bezkrwawych łowach…


…wykonanych przez prawdziwych myśliwych.


Jak co roku, w całej Polsce na początku listopada odbywają się Polowania Hubertowskie, zwane Hubertowinami. Jest to również (z racji wysokiej frekwencji) czas na wiele oficjalnych wydarzeń, takich jak pasowanie na myśliwego, zeszłosezonowych podsumowań, rozmowach o sprawach bieżących koła jak i powspominanie tych myśliwych, których już na tym świecie nie ma. W tym roku również miałem przyjemność trochę pofotografować, jak i nieco mniejszą przyjemność uczestniczenia w nagonce.




W zasadzie jedynie co dopisało, to frekwencja. Takiej ilości myśliwych nie było od dawna. Podczas samego polowania dopisała również pogoda – przynajmniej nie padało. Za to padało wcześniej, sprawiając, że wszystko w lesie było przesiąknięte wilgocią. A uwierzcie, mało jest tak deprymujących rzeczy, jak przedzieranie się przez zasieki z jeżyn i zdradzieckie błota kiedy wilgoć przesiąka przez każdy strój przeciwdeszczowy.


Okazało się również, że dziki już takie dzikie nie są, bo w jakiś magiczny sposób dowiedziały się o święcie myśliwych (ale również i leśników i jeźdźców), i niemal do samego końca polowania nikt nawet ich nie widział. Bez wątpienia miało to związek z wciąż ogromnymi ilościami dalej nieskoszonej kukurydzy.



Na szczęście Hubertus to nie tylko polowanie. Po oficjalnej części, podczas której wręczono medale za celne strzelanie (konkurs wewnątrz koła na strzelnicy). Nagrodzono Króla Lisiarzy (moje osobiste gratulacje, trzeba dbać o zwierzynę drobną). Oficjalnie pasowano dwóch nowych myśliwych. A po tym wszystkim odbywa się już zupełnie nieoficjalne „biesiada”, podczas której stoły uginają się od domowych smakołyków (również alkoholowych, ale obalając mit „pijanego myśliwego”  mogę dodać, że tych było mniej niż połowa, a pito tylko „na spróbowanie” rozmaitych nalewek).




I oto cały Hubertus 2014 w Kole Łowieckim „Jeleń” w Sycowie. Dziękuję wszystkim obecnym za dobrą atmosferę.



Od siebie mogę dodać to, że o ile Las Mira i moje spojrzenie na przyrodę jest dosyć pragmatyczne (polowania dobywają się bo nie ma innej metody ochrony pól i lasów), podczas tego polowania zacząłem doceniać o wiele mocniej aspekty tradycji łowieckich. Polska ma chyba najbardziej rozbudowaną tradycję łowiectwa w Europie, w której zwierzynie oddaje się rzeczywisty szacunek, nikt nie ma z tego zysku a koszty stanowią drugorzędną sprawę. Dla porównania – Szwedzi nie mają prawie żadnych tradycji, a łowiectwo to typowy przemysł mięsny, w którym pieniądz kształtuje rzeczywistość.



 Zatem dbajmy i chrońmy to, co nasze i piękne. I nauczy się to doceniać. Pozdrawiam.


Ps. Już wkrótce powracam do zdjęć przyrodniczych, a dla pocieszenia dzięcioł przyłapany na demolowaniu skrzynki lęgowej.