środa, 29 sierpnia 2012

Głową w dół przez życia pół - Kowalik


Kowalik zwyczajny - Sitta europaea


O ile zobaczymy jego zdjęcie i zapamiętamy jego nazwę, kowalika będziemy rozpoznawać zawsze i bez problemu. Ciekawym jest to, że w ciągu lata zobaczymy go rzadko, mimo iż nie jest to ptak wędrowny. Natomiast po opadnięciu liści i przez całą zimę możemy napotkać go bardzo często, zarówno w lesie jak i nawiedzającego nasze zimowe karmniki razem z sikorkami.


Z wierzchu kowalik jest bladoniebieski, od spodu rdzawy (lub biały, w zależności od podgatunku). Charakterystyczna jest natomiast czarna opaska na oczach, nadających mu wyglądu stereotypowego bandyty, lub jak kto woli „Zorro”. Wielkością dorównuje wróblowi.


Niby niepozorny jest to ptak, ale jak zwykle pozory mylą. Kowalik bowiem jest (uwaga!) JEDYNYM ptakiem Polski i Europy, który potrafi poruszać się po drzewie głową dół – dlatego wypatrujcie go uważnie następnym razem.


Kowalik z zachowania ze wszech miar podobny jest do dzięcioła. Skacze bardzo zwinnie po pniach drzew. Jednak często robi to głową w dół i w porównaniu do dzięcioła nie używa ogona jako trzeciego punktu podparcia. Nie posiada też tak bardzo przystosowanej do kucia głowy jak dzięcioł, dlatego kilka silnych uderzeń to wszystko, co może zrobić.


Kowalik zakłada gniazda w dziuplach i cechą charakterystyczną dla niego jest zalepianie otworu budulcem podobnym do jaskółczego, gdy ten jest za szeroki. Zajmuję się tym samica. W tym samym czasie urządza ona też wnętrze gniazda – płatki kory sosnowej ułożone w kształt kwiatu. Składa sześć do ośmiu jaj, gdzieś pomiędzy końcem kwietnia a czerwcem. Lęg odbywa się tylko raz do roku i jest to prawdziwy ptasi hazard. Pisklaki żywią się w większości gąsienicami motyli, a sezon na nie trwa około dwóch tygodni. Jeżeli kowaliki wyklują się w złym momencie to wykarmienie potomstwa będzie bardzo trudne, a często niemożliwe. Dokładny czas na gąsienice nigdy nie jest pewny, bowiem nawet kilka deszczowych dni może pokrzyżować plany. Przenosi się to na końcowe wyniki: w sprzyjających warunkach cztery na pięć ptaków opuszcza dziuplę, w niesprzyjających mniej niż połowa. A gdyby to wydawałoby się dużo, to należy zaznaczyć, że tyczy się to wyprowadzonych lęgów. Małe kowaliki zachowują się bardzo głośno, przez co bardzo często są celem ataków kun, popielic czy dzięciołów.


Ciekawostką jest, że kowaliki podczas wybierania nasion (jak prawie każdy uwielbia słonecznik) z karmnika zabiera ich kilka, ale zjada tylko jedno. Reszta jest zawsze poutykana w rozmaitych szczelinach, zachowana na czarną godzinę.


Ptak można powiedzieć jak zwykle – wydaje się jednym z wielu, ale ma swoje odchyły.

Pozdrawiam.

niedziela, 19 sierpnia 2012

Kopciuszkowa anomalia.


W mądrych książkach przeczytamy, że kopciuszek ma dwa legi do roku w okresie kwiecień-czerwiec.


A co widzę? Czwarty lęg, który wczoraj (druga połowa sierpnia) właśnie wyleciał. Młode po wylocie ludzi jeszcze nigdy nie widziały to pozwalają podejść do siebie naprawdę blisko.



Jednak rodzice zaraz przywołały swoje pociechy i wytłumaczyły, że z nieznajomymi się nie rozmawia.


Już niedługo wracam z normalniejszymi wpisami. Pozdrawiam.

Ps. Mam mnóstwo całkiem dobrych zdjęć kopciuszków, ale ciężko coś ciekawego o nich napisać to leżą i czekają na lepsze czasy…



niedziela, 5 sierpnia 2012

Czy sarnę można pogłaskać?

Prawie miesiąc bez znaku życia, a skłamałbym gdybym napisał, że nie miałem czasu... ale za to daję wam dzisiaj chyba najciekawszy wpis do tej pory. Będzie o sarnach, w tym coś zaskakującego (nawet szokującego), a o czym nie przeczytacie nawet w bardzo mądrych książkach (przyrodnicze, fotograficzne, łowieckie, ja nie znalazłem nawet słowa).


Jak blisko można podejść do sarny, zanim nas zauważy? Pamiętajmy, że życie sarny zawsze zależało od tego czy wypatrzy zagrożenie dostatecznie szybko żeby móc uciec, a w większości kraju jedynym wrogiem dla dorosłej i zdrowej sarny od wielu pokoleń jest wyłącznie człowiek. Nie ma w książkach wiele na ten temat i nie jest on podejmowany z bardzo prostej przyczyny: w Polsce na sarny można używać tylko broni kulowej, a ta mając dostatecznie duży zasięg sprawia, że nie ma potrzeby się dowiadywać.

Pewnego razu przeczytałem, że polując z łuku (w krajach gdzie to legalne), strzał do sarny uznaje się za etyczny, jeżeli został wykonany z odległości mniejszej niż 15 metrów. Na to znajomy z absolutną pewnością stwierdził, że na taką odległość sarny podejść się nie da. Odpowiedziałem, że najzwyczajniej nie ma racji i „tak jak tu stoję” mógłbym zakraść się do sarny na mniej niż 15 metrów, a nawet przynieść potem zdjęcie. Zakład szybko został zawarty. Miałem na wykonanie zadania dwa tygodnie, jednak musiałem zrobić to, „tak jak tu stoję”, czyli w niebieskiej koszuli, czarnej koszulce i zwykłych jeansach.

Opiszę jak wyglądają dwie metody na sarnę: z podchodu i z zasadzki. Bez wabików czy innych sztuczek, uzbrojony tylko aparat.

Najpewniejszą porą na spotkanie sarny jest zachód słońca. Wychodzi wtedy ze swojego legowiska, aby zapełnić żołądek przed nadchodzącą nocą. Stwierdziłem, że jeżeli będę już na miejscu zasadzki godzinę przed zachodem słońca to nie powinienem być zauważony.


Będąc już całkiem niedaleko zerwałem młodego kozła z legowiska. Który uciekł do małego, ale starego śródpolnego lasu, dokładnie tego z którego przewidywałem, że sarny wyjdą. Po dodarciu na miejsce pojawił się problem. Poza tym zadrzewieniem z którego miały wyjść sarny nie było się za czym schować, bo wszystko co rośnie na polach ma nie więcej niż kilka centymetrów, a tak ubrany to ja dla zwierząt wręcz świecę. Jednak czasu na szukanie nowego miejsca już nie było, więc ustawiłem za „rolną” drogą (czyli taką wykorzystywaną tylko przez rolników i tylko w czasie zasiewów i zbiorów), tak aby jedyna nieprzeorana kępa trawy na nim dawała jakąkolwiek osłonę.

Czekać nie trzeba było długo. Z lasu wyskoczyły dwa kozły, a uciekającym był ten sam kozioł, którego po drodze spotkałem. Widocznie musiał wkroczyć na nie swój teren. Pogoń trwała kilkanaście sekund, po czym zwycięzca stanął w miejscu, obserwował jeszcze kilka sekund ucieczkę i spokojnym krokiem ruszył powrotem do swojego pałacu. Jednak to czego nie wiedział, że to ja tą całą akcję sprowokowałem i jestem blisko. Jednak nie tak blisko jak potrzebowałem, gdyż wszystko działo się jakieś 100m ode mnie. Co gorsza, nie dość, że słońce już zaszło, to jeszcze od zachodu zaczynały pojawiać się chmury.


Ale nie minęło pół minuty, a zwycięzca razem z towarzyszącą mu kozą wychodzili na wieczorną ucztę. Podchodził dokładnie tak jak chciałem, prosto na przejazd przez rów między polami. Nie widział mnie do samego końca, lecz kiedy był już kilka metrów ode mnie, zatrzymał się i spojrzał w moim kierunku. Dalej mnie nie widział, ale obcy zapach tak blisko nie mógł pozostać niezbadany. Ponieważ trawa zasłaniała mi czysty widok a zabawa w chowanego i tak się skończyła, szybko wstałem zasłaniając twarz aparatem i zacząłem robić zdjęcia.


Kozioł, bez wątpienia król tego wzgórza, stał zaledwie parę metrów ode mnie i nie widząc mojej twarzy zza aparatu nie miał bladego pojęcia czym jestem, a ponieważ się nie ruszałem, był bardziej zaciekawiony niż przestraszony. Nie patrząc na parametry zdjęcia zupełnie nie zauważyłem, że podczas wstawania przypadkiem zmieniłem zestaw ustawień i cały czas robiłem zdjęcia z czasem otwarcia migawki dwudziestokrotnie niższym niż powinienem… a miało być tak pięknie.


Co prawda wygrałem zakład, ale to było gorzkie zwycięstwo.


Innego dnia, ale jeszcze w wyznaczonym czasie zobaczyłem pasącą się sarnę na brzegu łąki. Drugi koniec łąki przylegał do gospodarstw przy dosyć ruchliwej drodze, tak więc z jednej strony sarna (dokładniej koza) do tyłu nie ma jak uciec, a z drugiej strony ja też nie mam możliwości podejścia z innej strony niż prosto na nią. Problem polegał na tym, że między mną a sarną było 200m otwartego, płaskiego pola porośniętego kukurydzą o wysokości 10cm.

Wydaje się to niemożliwe, ale udało się (i dodam nawet, że nie czołgałem się). Dotarłem na skraj łąki, dwadzieścia metrów obok sarny aby dalej podejść pod osłoną traw. Okazało się, że dokładnie w tym miejscu leżała następna sarna, o której nie miałem wcześniej pojęcia. Przebiegła zaraz obok mnie, uciekając dokładnie tam skąd przyszedłem (zobaczcie przez co udało mi się zakraść). Ale nie po nią tu jestem i skradanie jeszcze nie zakończone.


Oczywiście pędząca jak szalona sarna zaalarmowała mój pierwotny cel, przez co zadanie znowu się skomplikowało. Dalej obserwując pole w ogóle nie zdawała sobie sprawy, że jestem wiele bliżej niż myśli. Czekając aż schyli się po trawę, metr po metrze zbliżałem się do "ofiary". Kiedy schyliła się po następny kawałek zieleniny, powoli podniosłem się z aparatem gotowym na strzał. Celuję i stoję, ale z głową w trawie nie ma co marnować pierwszego zdjęcia, bo głośna migawka natychmiast zdradzi moją pozycję.


Podniosła głowę, obserwując pole jak wcześniej. Pierwsze zdjęcie, natychmiast mnie zauważa.


Jak zwykle, sarna widzi mnie jako coś, co stoi nieruchomo, nie atakuje, nie ucieka, ma jedno czarne oko które co jakiś czas wydaje z siebie nieznany dotąd dźwięk. Zaciekawiona podchodzi jeszcze parę kroków, bada mnie wzrokiem jeszcze kilka sekund i bez zbędnego pośpiechu odchodzi. Zwycięstwo.


Wykorzystałem w obu przypadkach dwie cechy sarny. Pierwsza jest dosyć znana, wynikająca ze specyficznej budowy oka sarny. Sarna widzi szeroko i mistrzowsko wyłapuje każdy ruch, nawet z bardzo daleka. Takie wyczulenie powoduje jednak, że jest praktycznie ślepa jeżeli stoimy nieruchomo.

Druga cecha, tym razem moje spostrzeżenie, które zawsze działało na wszystkie sarny jakie spotkałem. Wygląda na to, że dla sarny decydującym czynnikiem przy ocenie czy widzi nieruchomego człowieka jest… twarz. Ma to sens, bo to jedyna część ciała która jest zawsze odkryta, ma ją każdy człowiek i jest świetnie widoczna. Starając trzymać się od ludzi jak najdalej, sarny nigdy nie miały okazji się nam przyjrzeć. Mogę się tylko domyślać, że z tego powodu sarny nie rozumieją w ogóle koncepcji ubioru, zwłaszcza, że każdy człowiek jest inaczej ubrany. Powoduje to jeszcze dalsze przesunięcie jej uwagi na wypatrywanie twarzy, aż przestają się liczyć inne kryteria.


                Odpowiadając w skrócie na pytanie zadane na początku powiem, że nie ma dolnej granicy. Z drugiej strony zarówno z 20m jak i 5m na pewno Cię w końcu wywęszy (niezależnie od kierunku wiatru), i po przekroczeniu pewnej odległości nie uda nam się wycofać nie będąc wykrytym.

Pozdrawiam.