niedziela, 26 stycznia 2014

Karmnikowe portrety.


Niestety, mróz zachęca zwierzęta do pozostawania w młodnikach, dlatego do złagodzenia pogody wszelkie wyjścia w teren byłby po prostu stratą czasu (zdjęcia by były, ale mało i pewnie słabe). Pozostała mi zabawa przy karmniku. Ponieważ technikę robienia zdjęć w locie mam już z grubsza opracowaną, tym razem zmieniłem temat. Tym razem testowałem, jak blisko można przybliżyć karmnik, zanim ptaki zaczną bać się minimalnych ruchów obiektywu, czy warczącego autofocusu. Mój obiektyw ma to do siebie, że minimalna odległość ostrzenia to 1,5m. Ustawiłem karmnik na odległość 155 cm, z nadrzędnym celem robienia samych portretów.






Z tej odległości było widać już po ptakach sporo zaniepokojenia, zwłaszcza u sójek.





Zanim zarzuci mi ktoś hipokryzję, chciałbym napisać parę słów o dokarmianiu ptaków. Ogólnie jestem przeciwny dokarmianiu ptaków, kiedy nie ma pokrywy śnieżnej lub -10C w dzień. To dlaczego tak jest, że karmię sikorki (i inne) kiedy warunki są dużo lepsze? Odpowiedzi są dwie, a jestem pewien, że żadnej nie polubicie.




Po pierwsze, z założenia chciałem skoncentrować drobnicę w jednym miejscu, tworząc warunki dla drapieżników. I tutaj od pewnego już czasu cel został osiągnięty, bowiem do karmnika regularnie zalatuje krogulec, którego (tak wydaje mi się) dobrze znam, bo mój las to jego rewir.



Drugi powód jest jeszcze bardziej przyziemny. Po prostu dokarmiam ptaki dla zdjęć, bo mam świadomość, że spokojnie przetrwałyby tegoroczną „zimę”. Dodatkowo szkolę swój warsztat fotograficzny, uczę się o zachowaniu ptaków itp. itd. A to, że dzięki temu mają pełne brzuchy… niech się cieszą.



Ostatnio pisałem, że miałem w planach „rzucić okiem” na nowy, obiecujący teren. Teren ten znajduje się ledwie za tylną granicą mojego lasu. Wcześniej nawet nie zawracałem sobie głowy, żeby tam się przejść – po prostu stawy i pola na których byłem  wystarczały mi w zupełności. Jednak w tym roku szukam dobrego miejsca na dziki, żurawie, może jelenie.





Byłem na dziesiątkach różnych plenerów, od otwartych pól po gęste lasy. Wiem, w jakich środowiskach zwierzęta lubią przebywać. Przez lata tropiłem, skradałem się do nich, robiłem zdjęcia… zresztą sami mogliście to oglądać. I muszę powiedzieć, że to co tam znalazłem nie mogę opisać inaczej, niż najlepszy teren (biologicznie i fotograficznie) jakim w życiu widziałem. Szachownica niewielkich młodników, łąk, pól, starszych lasów, trzcinowisk. Wszystko przecinane ciekami wodnymi – na tyle małymi, że zwierzyna swobodnie przez nie przechodzi, ale na tyle duże, że nie wysychają przez cały rok. A cały ten „plac zabaw” upakowany jest na powierzchni nie większej, niż 500m na 500m. Latem powinno być ciekawie.


Pozdrawiam.

EDIT: Właśnie przeczytałem smutną informację, że rząd postanowił aktywnie niszczyć Lasy Państwowe, wprowadzając 2% podatku obrotowego, co faktycznie stanowi ponad 80% podatku dochodowego. Z całego serca życzę, aby pierwszą rzeczą, na którym LP zaczną ciąć koszty to ochrona środowiska (od budek dla ptaków przez dokarmianie do oprysków przeciw inwazjom owadów). Skoro PO chce po cichu zabić ostatnią rzecz jaką posiadamy, niech wszyscy mieszkańcy lasu staną się zakładnikami.

niedziela, 19 stycznia 2014

Nie lubię czatowni, czyli raport z patrolu.


                Dzisiaj mały raport z pierwszego patrolu w 2014. Post będzie na tyle wyjątkowy, że zamieszczę w nim WSZYSTKIE warte pokazania zdjęcia. Patrol trwał trzy godziny i musiał zostać przerwany o wiele wcześniej niż zakładałem – przewiałem sobie ucho.



                Głównym celem były stosunkowo liczne ostatnimi czasy bażanty, przegląd stawów hodowlanych oraz eksploracja bardzo obiecującego nowego terenu. Ostatniego nie udało się zrobić, ale na to też przyjdzie czas.



Drodzy czytelnicy: wierzcie mi na słowo, nie ma nic bardziej podnoszącego ciśnienie niż słuchanie walki kogutów z odległości dziesięciu metrów, i braku możliwości wykonania zdjęcia, bo te dziesięć metrów to wysokie na dwa metry szuwary. Z drugiej strony dobrze wiedzieć, że są tam gdzie zakładało się, że będą. I jest ich jeszcze więcej niż rok temu.



Ale nie samymi ptakami człowiek żyje. Korzystając z okazji wziąłem na obiektyw sarny. Trzeba jakoś uhonorować te, którym udało się przetrwać okres polowań (kozy do 15 stycznia).



Każdy wojskowy wykład na temat kamuflażu (wiedzę należy czerpać ze wszystkich źródeł) rozpoczyna się od stwierdzenia faktu, że sylwetka ludzka jest bardzo charakterystyczna i nawet niewielki jej fragment odsłania naszą pozycję. Z dużą satysfakcją mogę powiedzieć, że mam ten sam talent w stosunku do saren. Trzeba bowiem pewnego… zmysłu, aby w morzu brązowych i złotych traw natychmiast zobaczyć jedno ucho leżącej sarny… z odległości ponad 150m (tak wynika z map google)… dwa razy w ciągu dnia.



Brakowało mi też tego dreszczyku emocji przy skradaniu. Dobrze wiedzieć, że przez zimę nogi mi nie zardzewiały. Na trzy osobne spotkania, raz raz zakradłem się na około dziesięć metrów i zostałem wykryty.



Drugi raz zakradłem się (do leżących) na około trzy metry i stwierdziłem, że nie ma sensu podchodzić bliżej. I bardzo dobrze zrobiłem. Po zachowaniu było widać, że chociaż mnie widziały to dzięki odpowiedniemu zachowaniu nie skojarzyły mnie z człowiekiem.




Przy ostatnim spotkaniu musiałbym przebrnąć przez szeroki rów, więc sobie darowałem. Za to potestowałem na nich ich zdolność słyszenia. Dobrze słyszą trzask patyka czy migawki, za to przez długi czas ignorują gwizdanie.





Muszę kiedyś spróbować złapać sarnę gołymi rękoma (oczywiście nie robiąc jej krzywdy), to nie powinno być trudne.




Gdyby dałoby się zarobić na „miskę ryżu” robiąc takie patrole, dostawalibyście takie (i w takich ilościach) zdjęcia niemal codziennie. No i miałbym powód, żeby wstawać na zdjęcia o świcie (dziki, jelenie, lisy, bobry i zające w ogromnej większości można spotkać o wschodzie słońca).



Pozdrawiam.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Od nagonki do czatowni, czyli o sposobach pozysku zdjęć.


Dzisiaj napiszę trochę więcej o warunkach fotografowania z jakimi ostatnio spotkałem się (tak jakoś się napisało). Mam nadzieję, że dzięki temu chociaż trochę zobaczycie jak to wygląda „z drugiej strony aparatu”.


Odbyło się ostatnie zbiorowe polowanie w sezonie 2013/2014, na którym miałem przyjemność podszlifować fotografowanie… ludzi. Tych jednak zdjęć z wiadomych powodów publikować nie będę (chociaż niektóre są nawet niezłe), poza pamiątkowym zdjęciem na zakończenie. Dziękuję bardzo serdecznie za wiele okazji na ciekawe zdjęcia, jak i możliwość poznania nowych i bardzo ciekawych terenów.


Polowania, o ile pogoda i teren dopiszą są świetnym miejscem do robienia zdjęć zwierząt w ruchu. Co więcej, jest to jeden z niewielu sposobów na zobaczenie dzika albo jelenia w dzień.


Minusów za to jest dużo więcej. Las jest dla aparatu zawsze ciemny, często trzeba przedzierać się przez młodniki, maliny, błota itd., co dla aparatu może okazać się zabójcze. Każdy patyk potrafi zmylić autofocus aparatu, zdarzają się też sytuacje, w których np. sarna biegnie tak blisko, że obiektyw nie łapie z tak bliska ostrości (1,5m).


Zwierzęta są zawsze szybkie i niewidoczne do ostatniej chwili, a momenty, w których nadarza się okazja do zdjęcia to ułamki sekund… Dlatego nie udało mi się zrobić ani jednego naprawdę dobrego zdjęcia, ale przynajmniej już wiem „z czym to się je” – następny sezon powinien być ciekawy.


Ale wróćmy do domu i mojego nieszczęsnego karmnika. Co do zasady karmniki starałem robić się tak, aby na zdjęciach nie było ich widać. Podoba mi się wykonanie korytka z kłody. Jak będą odpowiednie kłody to trzeba narobić więcej. Ta dziwna budka dla ptaków w tle (poprawnie „skrzynka lęgowa”) wcale budką nie jest – to najprawdziwszy paśnik dla wiewiórek. Aby zmienić tło (nieotynkowane pustaki) na bardziej naturalne wykorzystałem czubki świerków. Najbardziej zadowolone z nowego lokum są oczywiście kury.


Buda została wykonana po najmniejszej linii oporu. Worek typu „Big Bag” na czterech metalowych słupkach z wyciętym wejściem, otworem na obiektyw i wizjerem do obserwacji. Mogłem zrobić prawdziwą zamaskowaną czatownię, ale w końcu wszystko dzieje się w ogródku, więc ptaki są przyzwyczajone do ludzkich wynalazków.


Ponieważ zimy jako takiej nie ma, do karmników przylatuje bardzo mało gatunków ptaków, za to w dużych ilościach. Trochę to deprymujące, ale daje to okazje do eksperymentowania.


Zdjęcia statyczne są popularne i oklepane. Zdjęcia w locie są za to dosyć rzadkie, ale drobne ptaki startują o wiele za szybko, aby zdać się tylko i wyłącznie na refleks. Jak zatem najlepiej robić takie zdjęcia? Ustawić aparat na statywie, wycelować w okolice rozsypanej karmy, ustawić ostrość, trzymać rękę na spuście i obserwować. Jeżeli chociaż podejrzewamy, że ptak zbliża się do ustalonego wcześniej miejsca strzelamy serią. Ale tutaj zaczynają się problemy. Drobnica w ruchu, aby nie była rozmazana musi być złapana na bardzo krótkim czasie migawki – 1/2000s. minimum, lepiej 1/2500s. Przysłonę, aby zapewnić rozsądną głębię ostrości, trzeba podkręcić jak tylko się da – ptak przelatuje w między zdjęciami około 2m, „głębia” to może 20cm. Do tego typu zdjęć trzeba mieć tyle światła, że poważnie zastanawiam się nad umieszczeniem dwóch dużych halogenów oświetlających lądowisko.


I tutaj powstaje pewien dylemat. Sztuczne tło, lampy, zakamuflowany karmnik… czy to dalej fotografia przyrodnicza? Ja myślę, że póki zwierzęta są dzikie, to tak. Niemniej jednak zapraszam do podzielenia się przemyśleniami na ten temat.


Tak oto w skrócie wyglądają najkrótsze dni w roku – wybitny fotograficzny dołek.


Pozdrawiam wszystkich i dziękuję kołu łowieckiemu „Jeleń” w Sycowie za dużo okazji na zdjęcia, dobrą atmosferę i dużo ciekawych porad odnośnie występowania i zwyczajów lokalnej zwierzyny.


Ps. Dużo zdjęć, ale za to prawie wszystkie nieudane ;)

niedziela, 5 stycznia 2014

Wyburzanie ptasiego osiedla, w którym nikt nie ucierpiał.


                Witam serdecznie w nowym roku. Dzisiaj będzie szaro, buro i nudno. Ale nie martwcie się, na koniec będą i ptaki.

Przycinanie świerkowego, gęstego i już dosyć starego młodnika to doskonała okazja do pozbierania kilku gniazd. Bo nie ma chyba drzewa, które tak przyciągałoby ptaki, jak świerk.

Pierwsze gniazdo, jakie pokażę ma twardą, glinianą warstwę wyścielającą wnętrze. Podczas używania dodatkowo wyłożony jest mchem dla zapewnienia komfortu pisklakom. Prawdopodobnie należy kwiczoła, chociaż kilka ptaków buduje podobne gniazda (np.  drozd, chociaż on robi je nieco płytsze).


A tutaj delikatnie wyciągnięte wnętrze budki zamieszkałej przez sikorkę modrą. Podoba mi się budowa. Od najgrubszych patyczków czy traw, przez mchy, kończąc na dołku zrobionym z włosów przydomowego psa. Kto by pomyślał, że nawet pies ma pewną rolę do odegrania w środowisku. Jak widać, ptaki budują gniazda wcale nie z byle czego i byle jak. 


Tutaj niestety tylko fragment gniazda, jednak zdecydowanie najciekawszy. Jest to spód gniazda remiza (reszta oderwała się i poleciała z wietrzną pogodą). Zauważamy w nim niemal zupełny brak grubszych traw. Użyto też (czego w innych gniazdach brak) długich pasków kory brzozowej. Ale o ile takie brzozowe paski są naturalne, wcale nie znaczy, że są preferowane. Wikłacze (i wiele innych gatunków) zaadaptowały do swojego budowniczego fachu materiał jeszcze 100 lat temu nieznany.


Nitki z worków polipropylenowych (zwykłe worki na zboże, jakich na wsi w każdym stanie używalności i rozkładu pełno) to dla niektórych ptaków bardzo wartościowy materiał do budowy gniazda – odporny na wilgoć, rozciąganie i do tego jest (nawet jak na gniazda zrobione z traw) bardzo lekki. Jedynie czemu może poddać się taka nić to długotrwałemu działaniu słońca, ale czas by zdegenerować taką nić jest o wiele dłuższy niż czas użytkowania gniazda.

I to jest ciekawe – zakładamy, że dla natury tworzywa sztuczne to tylko i wyłączne zło. Jednak jak możemy zobaczyć, przyroda nie marnuje niczego, niezależnie od pochodzenia.


Oczywiście czatownia dalej stoi, zdjęcia powstają…


Następnym razem napiszę wam jak wygląda to „od kuchni”. I enigmatycznie dodam: kiedy ludzki refleks jest za słaby do sfotografowania ptaka „w ruchu”, trzeba uciec się do działań mniej dynamicznych, za to bardziej przemyślanych. Efekt niech broni się sam:


Pozdrawiam.